wtorek, 26 sierpnia 2014
Rozdział 2-Powrót sielanki? Nie dla wszystkich...
Po chwili byli na błoniach. Na niebie nie było ani jednej chmurki, księżyc dawał za to jasne światło i odbijał się w tafli jeziora. Usiedli na ławce przy jeziorze.
-O, czym chciałaś porozmawiać? -zapytał Puchom, patrząc w jej oczy.
-Luck, ja...-westchnęła.-Musimy porozmawiać o nas. Ostatnio cos się pomiędzy nami psuje i ja nie chce...
-Zrywasz ze mną? -przerwał jej, podnosząc się z ławki.
-Luck, posłuchaj mnie!-również wstała.
-Zrywasz ze mną? Ze mną? Naprawdę?-pierwszy raz podniósł na nią głos.
-Grey! Siadaj i posłuchaj mnie!-wybuchła Sophie.
Dopiero jej słowa opamiętały Puchona, usiadł z powrotem na ławce i spojrzał na brunetkę spode łba.
-Nie zrywam z tobą, bo jesteś dla mnie naprawdę bardzo ważny, ale chcę cię prosić abyśmy oboje się jeszcze bardziej zaangażowali. Musimy pokonać ten kryzys.-spojrzała mu w oczy.
-Przepraszam, że się uniosłem. Bałem się, że zrywasz ze mną, a tego bym nie przeżył. Jesteś dla mnie naprawdę ważna i jeśli tylko chcesz to spróbujemy od początku.-przytulił ją i delikatnie pocałował. Delikatnie, ale stanowczo, po chwili oddała pocałunek, ale nie czuła tego "czegoś" co było pomiędzy nimi wcześniej. Tego przyśpieszonego rytmu serca, tych przysłowiowych motylków w brzuchu. Nie czuła, tego jednak miała nadzieję, że to się zmieni, że ich relacja nie będzie poprawna, tylko romantyczna, że znów się w nim zakocha.
***
-Stary, tu śmierdzi gorzej niż w chacie gajowego!-do Pokoju Wspólnego wparował Prefekt Naczelny, krzycząc, aby każdy go usłyszał.-To dopiero pierwszy dzień szkoły, a tu jest gorszy chlew niż w Gryffindorze.-a wiedział to, bo przed chwilą był gościem w Wieży Lwa.
Scorpius Malfoy był Prefektem Naczelnym Slytherinu a zarazem kopią swojego ojca. Może z drobnym błędem, ponieważ chłopak miał jak na Malfoy'a przystało tlenione blond włosy, jednak jego oczy nie były szare, a czekoladowe. Nie był też czarodziejem czystej krwi, lecz półkrwi. Jego matką była mugolaczka Hemiona Granger, jednak od osiemnastu lat Malfoy. Z charakteru był bardzo podobny do ojca, jednak Tiara przez długi czas zastanawiała się czy nie przydzielić go do Gryfonów. Jednak przywiązanie jego matki do jej domu, wyszło w życiu uczuciowym chłopaka. Od dwóch lat był zakochany w Gryfonce, z którą związał się w zeszłym roku wywołując lekkie zdziwienie.
-Scorpius, nie denerwuj się.-poklepał go po ramieniu jego serdeczny przyjaciel Albus Potter.-Ogarniemy to, prawda?-zapytał zgromadzonych w salonie Ślizgonów.
-Mam nadzieję.-mruknął pod nosem i udał się do swojego prywatnego dormitorium, zabierając jakiemuś Ślizgonowi butelkę ognistego płynu.
-Oddawaj Malfoy, to moje.-burknął chłopak, próbując odebrać Prefektowi butelkę.
-Konfiskuje to, i jeśli jeszcze raz cię z tym zobaczę, to pożałujesz Zabini.-odepchnął chłopaka na fotel.
-Dupek.-mruknął Luis Zabini pod nosem, jednak sam zainteresowany miał dobry słuch i go usłyszał.
-Co powiedziałeś?-zapytał stając naprzeciw niego i ciskając w niego złowrogim wzrokiem.
-Co słuch naszego podlizywacza zawodzi?-powiedział z ironicznym uśmiechem.
Wszyscy, którzy zainteresowali się ową scenką wstrzymali oddechem, czekając na ruch blondyna. Mieli nadzieję, że Scorpius nie da za wygraną Zabiniemu i zetrze mu z twarzy ten ironiczny uśmieszek. wszyscy mieli już dość wiecznie nietrzeźwego nastolatka, który do wszystkich miał jakieś wyrzuty. Ich nadzieją, był Prefekt Naczelny. Wszyscy z skupieniu obserwowali rękę siódmoklasisty, która sięga ku kieszeni, z której wystawała mu różdżka.
Po chwili przy gardle szóstoklasisty widniała różdżka chłopaka panny Weasley.
-Masz jeszcze coś do mnie?-zapytał patrząc mu w oczy.
Chłopak przywołał znów na twarz ironiczny uśmieszek i próbował odepchnąć chłopaka. Nagle podbiegł ktoś, kto próbował ich rozdzielić. Wyciągnął z ręki blondyna różdżkę, a Zabiniego popchnął na fotel tak mocno, że ten musiał rozcierać obite ramię. Po chwili oddał blondynowi różdżkę.
-Dzięki, Neil.-powiedział blondyn i poklepał młodszego chłopaka po ramieniu.
-Należało mu się. Czasem mam ochotę walnąć w niego Avadą.-przewrócił oczami młodszy z Zabinich.
Miał dość idiotycznego zachowania brata, który zaczynał się we wszystko, co się rusza. Najbardziej nie nawidził Gryfonów. A jeszcze gorzej było, kiedy przesądził z Ognistą. Nie miał wyboru, musiał zakończyć szarpaninę Prefekta z jego bratem, ku nieszczęściu większości gapiów. Chociaż nie nawiadził swojego brata, nie chciał, aby miał jeszcze więcej problemów. Zamienił jeszcze kilka słów z młodym Malfoy'em i poszedł do swojego dormitorium. Był zmęczony, choć dopiero kilka godzin temu przyjechał do szkoły. Położył się i zamknął oczy. Miał nadzieję, na chwilę snu, jednak on nie przychodził. Leżał tak dobrą godzinę, a wciąż miał świadomość. W końcu wstał z łóżka i rozejrzał się po pokoju. Nic się nie zmieniło, tylko dziś dormitorium było puste. ubrał skórzaną kurtkę i wyszedł z sypialni. Postanowił przejść się po błoniach i trochę pomyśleć. Przeszedł przez salon, nie zatrzymując się na wołanie swoich przyjaciół.
-Idę na spacer.-powiedział Laurze i wyszedł.
W ciszy przeszedł koło Wielkiej Sali i skierował się ku wyjściu. Minął w drzwiach jakiegoś Puchona, jednak nie patrzyli na siebie. Wyszedł, a jego ciało owiał zimny wiatr. Jak na to, że był dopiero wrzesień wieczory i noce były chłodne, żeby nie powiedzieć, że zimne. Zapinając kurtkę kierował swe kroki ku jeziorze. Woda była spokojna. Usiadł i rozprysnął trochę ręką. Lubił wodę, chyba jeszcze bardziej niż latanie. Lubił czuć jej opór, kiedy w niej pływał oraz tą ochłodę, kiedy z niej wychodził w upalne dni. Pod wodą mógł przebywać godzinami, lub tyle na ile czasu starczyło mu tlenu. Był wtedy w innym świecie, jego serce przyśpieszało, ciało próbowało zatrzymać ciepło, a on patrzył na ten cały świat innymi oczami. Uśmiechnął się do siebie, lecz po chwili jego ciałem przeszedł drzesz a następnie usłyszał znajomy, lekko drwiący głos.
-Co Zabini, na sentymenty ci się zebrało?-zapytała dziewczyna, a on odwracając się natrafił na ciemnobrązowe oczy i już wiedział, z kim ma do czynienia.
-Chciałabyś.-skwitował i posłał jej delikatny uśmiech.
Spojrzałam na niego jak na jakiegoś dziwaka, i rzucając tekst "czy ty się, aby dobrze czujesz" ruszyła wesoło ku zamku.
Przeczesał włosy i zamknął oczy. Wyobraźnia podsunęła mu pod nos ostatnie wakacje, ni te, z których teraz wrócili tylko te jeszcze wcześniejsze. Byli na nich całą rodziną. Mama, tata, on, Luis oraz Amanda. Pływali w basenie, śmiali się, rozmawiali. Teraz już tak nie będzie.-pomyślał i potrząsnął głową.
Teraz wszystko będzie inaczej.-mruknął pod nosem i utkwił swój wzrok na białym satelicie Ziemi.
***
-Gdzie byłaś tak długo?-takimi słowa została przywitana, kiedy weszła do dormitorium.
-Na błoniach?-odpowiedziała siadając na łóżku.
Jej współlokatorki siedziały na puchatym, czerwonym dywanie i malowały paznokcie. Kochała te dziewczyny, choć czasem za bardzo chciały pomagać. Przeciągnęła się zmęczona. Wzięła ze sobą pidżamę i weszła do łazienki. Była bardzo mała, więc nie było tu nic po za umywalką, wąską szafką na ich kosmetyki oraz wanną. Okręciła kurki z wodą i stanęła przed dużym lustrem zamontowanym na drzwiach. Okręciła się wokół własnej osi i musiała przyznać, że przez te wakacje trochę się zmieniła. Jej włosy były trochę jaśniejsze i nie tak jak wcześniej kręcone, ale wyjątkowo proste. Jej oczy nabrały głębszej barwy, a rzęsy pomalowane tuszem wydawały się strasznie długie. Miała delikatne wcięcie w talii, oraz niemały biust. Nie lubiła go eksponować, więc najczęściej nosiła okrągłe dekolty. Czasem pozwalała sobie na głębsze dekolty, jednak nie często. Zakręciła wodę i zdjęła lnianą sukienkę. Weszła do ciepłej wody i zamknęła oczy. Wda odprężyła jej mięśnie i po półgodzinnej kąpieli wyszła odprężona z wanny. Założyła swoją ulubioną pidżamę, szarą w różowe serduszka i wyszła do dormitorium. Położyła się na boku i popatrzyła na resztę dziewczyn siedzących i rozmawiających o chłopakach.
-A, co u Luck'a?-zapytała Sash.
-Dobrze. Idę spać jestem padnięta.-powiedziała Sophie i naciągnęła wyżej kołdrę.
***
Głośne buczenie budzika obudziła młodego Ślizgona. Otworzył oczy, ale za chwilę z powrotem je zamknął. Po chwili spróbował jeszcze raz, tym razem odwracając głowę od słońca. Przeciągnął się i wstał z łóżka. Jego przyjaciel jeszcze spał, chrapiąc po chwila. Uśmiechnął się i ruszył do łazienki, po drodze biorąc rzeczy na dziś. Kiedy wyszedł z powrotem, Anthony w dalszym w ciągu spał.
-Spóźni się, na sto procent.-pomyślał, podchodząc do biurka i spoglądając na plan.
Dziś mieli tylko sześć lekcji.
*Wtorek*
8.00-8.30-śniadanie
8.30-9.30-eliksiry
9.35-10.35-OpCM
10.40-11.40-Transumatacja
11.40-12.35-obiad
12.35-13.35-OnMS
13.40-14.40-historia magii
14.40-15.40-wolne
16.00-17.00-zaklęcia
18.00-kolacja
Zapakował potrzebne książki i odłożył torbę na stolik. Była punkt ósma, więc nie śpiesząc się ruszył na śniadanie. Przy jego stole było bardzo mało osób, więc nie wdając się w żadną dyskusję w ciągu dziesięciu minut zjadł jajecznicę. W drzwiach natknął się na pannę Black. Nie wiedział, czemu, spiorunowała go wzrokiem i ruszyła do lochów. Eliksiry.-mruknął pod nosem i ruszył w ślad za brunetką.
***
Nim się zorientowała skończyła wszystkie lekcje i szła właśnie z Evelin i Hugonem na kolację. Wielka Sala była już pełna uczniów, więc trochę zajęło nim zajęli miejsce. Siedziała pomiędzy przyjaciółmi, jedząc pieczonego kurczaka i słuchając kłótni Lily Potter z Evelin. Dziewczęta kłóciły się o...kolor lakieru do paznokci. Westchnęła i oszukała wzrokiem brata. Siedział obok Zabini'ego i mówił mu coś do ucha. Miała jeszcze zamiar wstąpić do biblioteki i wypożyczyć jakąś książkę, a ponieważ jej przyjaciele mieli jeszcze do odrobienia zadanie domowe, nie mogła im się na razie pokazywać. Dokończyła jedzenie i wyszła z Sali. Wspięła się po schodach do biblioteki i podeszła do jednego z najbardziej oddalonych regałów. Wzięła do ręki książkę o starożytnych magach i otworzyła ją na pierwszej stronie. Zdmuchnęła z niej kurz i postanowiła trochę poczytać. Księga miała ponad tysiąc stron, a nim się zorientowała bibliotekarka wygoniła ją i otrząsnęła z zaczytania. Z książką pod pachą wróciła do Pokoju Wspólnego, siadając niedaleko kominka, zagłębiła się z powrotem w lekturze. W pewnej chwili wpadł na nią jakiś chłopak z młodszej klasy, wytrącając jej z ręki księgę, z której wypadła kartka. Brunetka podniosła ją i zaczęła czytać, a z każdym wersem jej oczy robiły się coraz większe.
---
Wróciłam! Przepraszam za tak długą nie obecność, jednak byłam z rodzinką na wakacjach i byłam niestety odcięta od internetu. Miłego końca wakacji i miłej lektury
Ela aka Mops :*
czwartek, 24 lipca 2014
W strugach deszczu...
Ulicami zalanego deszczem miasta przechadzała się brązowowłosa dziewczyna. Łzy, które obficie spływały po jej policzkach, mieszały się z zimnymi kroplami. Woda moczyła jej kręcone włosy, niechronione ani parasolem, ani kapturem. Nie oszczędzała również ubrań. Przechodnie oglądali się za płaczącą kobietą, kręcąc głowami ze zdziwienia i politowania.
Dlaczego to tak bolało? Przecież chciała tego od dawna, od początku. Kochała go, ale bała się... Zaangażowania, a następnie odrzucenia. Tego by nie przeżyła – w końcu był dla niej wszystkim, bała się go stracić, a jednak przecież zdecydowała się na radykalny, kończący ich związek krok. Odeszła. Próbowała zgonić tę decyzję na to, iż, mieli inne charaktery, inny plan na życie. Sama nie umiała nazwać tego, co ich połączyło. Znali się tyle lat... Czy to było przywiązanie? Przypadek? A może jednak miłość? To jedno z wielu pytań, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. Postąpiła tak, mając nadzieję, że znajdzie miłość, tę wspaniałą, która odbiera dech, o której pisali poeci. Okazało się inaczej… Nie chciała go unieszczęśliwiać, nawet kosztem własnego szczęścia. Nie potrafiła tak.
Starła łzy kłębiące się przy jej oczach, wierzchem dłoni. Poprawiła swój płaszcz i usiadła na jednej z mokrych od rzęsistego deszczu ławek. Rozejrzała się dookoła i uzmysłowiła sobie, że niegdyś dokładnie w tym samym miejscu wyznali sobie miłość. Cały ten czas wydawał się tak odległy… Kolejne łzy zamgliły jej oczy. Nie mogła już żałować. Zakończyła ich związek. Chociaż dała mu wyraźny powód, teraz odczuwała wyrzuty sumienia. Czy gdyby poczekała z tą decyzją, postąpiłaby inaczej? Kolejne pytanie pozostało bez odpowiedzi. Miała nadzieję, że ukochany dotrzyma obietnicy, którą jej dał. Teraz pozostała jej tylko ona.
Spotkała go ponownie dwa lata później. Zderzyli się na ulicy, a kiedy znów spojrzała w jego granatowe jak wzburzone morze oczy, dostrzegła w nich znajome radosne iskierki, które jednak znikły tak szybko, jak się pojawiły. Krótkie przywitanie, zamienili zaledwie kilka słów. Zapytał, jak się miewa. Standardowe, grzecznościowe pytania. Pożegnali się, po kilkunastu minutach grobowej ciszy. Jej serce, które jeszcze do siebie nie doszło, znów pękło niczym lustro rozbite na miliony kawałeczków. Zanim zniknął jej z pola widzenia, krzyknęła, czy pamiętał o obietnicy sprzed dwóch lat. Obrócił się, a jego kąciki jego warg uniosły się w smutnym uśmiechu.
Pamiętał, a jakże, ale problem w tym, że nie potrafił jej dopełnić. Kazała mu ponownie pokochać, lecz jak on miał tego dokonać, jeśli jego serce ciągle należało do dziewczyny, która kazała mu złożyć tę głupią obietnicę?
— A jak myślisz? — Po chwili dotarł do niej jego cichy szept.
Nie wiedziała. Gdyby jej serce już nie było w odłamkach, teraz pewnie pękłoby na dwoje. Jedna jego część wręcz błagała, by odwrócił się i odszedł. Druga nieco ciszej prosiła, aby po prostu podszedł i zapewnił, że dla niego nigdy nie mogłoby być nikogo innego. Nie minęła chwila, a już stał tuż obok.
— Nie wiem — odparła równie cicho. Po policzku spłynęła kolejna łza.
— Wiesz.
Nie minęła chwila, a już stał tuż obok. Tak rozkosznie blisko… Jego wzrok ją paraliżował. Czuła jego oddech na swoich włosach. Był od niej sporo wyższy, bała się podnieść wzrok ku górze. Był tak blisko, czuła zapach perfum, tych samych, których używał, od kiedy pamiętała. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko od niej. Z jednej strony nie chciała znów bać się zaangażowania, a z drugiej tak bardzo pragnęła jego obecności. Jego warg składających na jej pomalowanych błyszczykiem ustach delikatny, pełen miłości pocałunek. Nawet samej jego obecności, za którą tak tęskniła.
— Wiesz — powtórzył i nachylił się nad nią, jakby odczytując kłębiące się w jej głowie myśli.
-*-
Oto miniaturka! Nie jest ona o nikim konkretnych, więc sami dobierzcie sobie bohaterów. Dedykuję ją Francesce , która pomogła mi ją skończyć. Jesteś cudowna i narażona na moje nękania, jak będę pisała następną. Jak Wam się podoba? Mi osobiście bardzo.
Dlaczego to tak bolało? Przecież chciała tego od dawna, od początku. Kochała go, ale bała się... Zaangażowania, a następnie odrzucenia. Tego by nie przeżyła – w końcu był dla niej wszystkim, bała się go stracić, a jednak przecież zdecydowała się na radykalny, kończący ich związek krok. Odeszła. Próbowała zgonić tę decyzję na to, iż, mieli inne charaktery, inny plan na życie. Sama nie umiała nazwać tego, co ich połączyło. Znali się tyle lat... Czy to było przywiązanie? Przypadek? A może jednak miłość? To jedno z wielu pytań, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. Postąpiła tak, mając nadzieję, że znajdzie miłość, tę wspaniałą, która odbiera dech, o której pisali poeci. Okazało się inaczej… Nie chciała go unieszczęśliwiać, nawet kosztem własnego szczęścia. Nie potrafiła tak.
Starła łzy kłębiące się przy jej oczach, wierzchem dłoni. Poprawiła swój płaszcz i usiadła na jednej z mokrych od rzęsistego deszczu ławek. Rozejrzała się dookoła i uzmysłowiła sobie, że niegdyś dokładnie w tym samym miejscu wyznali sobie miłość. Cały ten czas wydawał się tak odległy… Kolejne łzy zamgliły jej oczy. Nie mogła już żałować. Zakończyła ich związek. Chociaż dała mu wyraźny powód, teraz odczuwała wyrzuty sumienia. Czy gdyby poczekała z tą decyzją, postąpiłaby inaczej? Kolejne pytanie pozostało bez odpowiedzi. Miała nadzieję, że ukochany dotrzyma obietnicy, którą jej dał. Teraz pozostała jej tylko ona.
Spotkała go ponownie dwa lata później. Zderzyli się na ulicy, a kiedy znów spojrzała w jego granatowe jak wzburzone morze oczy, dostrzegła w nich znajome radosne iskierki, które jednak znikły tak szybko, jak się pojawiły. Krótkie przywitanie, zamienili zaledwie kilka słów. Zapytał, jak się miewa. Standardowe, grzecznościowe pytania. Pożegnali się, po kilkunastu minutach grobowej ciszy. Jej serce, które jeszcze do siebie nie doszło, znów pękło niczym lustro rozbite na miliony kawałeczków. Zanim zniknął jej z pola widzenia, krzyknęła, czy pamiętał o obietnicy sprzed dwóch lat. Obrócił się, a jego kąciki jego warg uniosły się w smutnym uśmiechu.
Pamiętał, a jakże, ale problem w tym, że nie potrafił jej dopełnić. Kazała mu ponownie pokochać, lecz jak on miał tego dokonać, jeśli jego serce ciągle należało do dziewczyny, która kazała mu złożyć tę głupią obietnicę?
— A jak myślisz? — Po chwili dotarł do niej jego cichy szept.
Nie wiedziała. Gdyby jej serce już nie było w odłamkach, teraz pewnie pękłoby na dwoje. Jedna jego część wręcz błagała, by odwrócił się i odszedł. Druga nieco ciszej prosiła, aby po prostu podszedł i zapewnił, że dla niego nigdy nie mogłoby być nikogo innego. Nie minęła chwila, a już stał tuż obok.
— Nie wiem — odparła równie cicho. Po policzku spłynęła kolejna łza.
— Wiesz.
Nie minęła chwila, a już stał tuż obok. Tak rozkosznie blisko… Jego wzrok ją paraliżował. Czuła jego oddech na swoich włosach. Był od niej sporo wyższy, bała się podnieść wzrok ku górze. Był tak blisko, czuła zapach perfum, tych samych, których używał, od kiedy pamiętała. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko od niej. Z jednej strony nie chciała znów bać się zaangażowania, a z drugiej tak bardzo pragnęła jego obecności. Jego warg składających na jej pomalowanych błyszczykiem ustach delikatny, pełen miłości pocałunek. Nawet samej jego obecności, za którą tak tęskniła.
— Wiesz — powtórzył i nachylił się nad nią, jakby odczytując kłębiące się w jej głowie myśli.
-*-
Oto miniaturka! Nie jest ona o nikim konkretnych, więc sami dobierzcie sobie bohaterów. Dedykuję ją Francesce , która pomogła mi ją skończyć. Jesteś cudowna i narażona na moje nękania, jak będę pisała następną. Jak Wam się podoba? Mi osobiście bardzo.
czwartek, 17 lipca 2014
Rozdział 1-Ważne decyzje...
Hej! Oto 1 rozdział! Niewiele się w nim dzieje ale trochę wyjaśnia.
Ela :*
***
Obrazki na ścianach, pokoju w kolorze bezchmurnego nieba trzęsły się od nadmiaru decybeli. Dwója ludzi kłóciła się zawzięcie o coś.
-Dlaczego ty go tak nie lubisz? Jest moim przyjacielem, tolerujcie się przynajmniej! Sophie, proszę.-próbował przekonać swoją bliźniaczkę Tony.
-Ja? Ja mam się tolerować z tym pustych, wrednym, chorym psychicznie debilem? Za dużo ode mnie wymagasz.-teraz było widać, że tylko dziewczyna krzyczała, a chłopak mówił w miarę opanowanym głosem.
-Spróbuj, chociaż. Jesteśmy rodzeństwem.-mówił chłopak patrząc prosząco na siostrę.
-Tony! Weź się puknij w ten swój wielki zakuty łeb i pomyśl, o co mnie prosisz! Nie rozumiesz, że to przez niego przez dwa lata z rzędu straciliśmy Puchar Domów? Nie rozumiesz? On jest, Ślizgonem, ja Gryfonką- to się nigdy nie uda.-teraz było ją słychać chyba w całym domu.
-Salazarze, zmiłuj się się-mruknął do siebie i wzniósł oczy ku niebu, właściwie ku sufitowi.-Ja też należą do Slytherin'u, a do mnie się odzywasz?- postawił sprawę na ostrzu noża.
Kiedy miała ponownie krzyknąć coś do brata, usłyszeli skrzypienie schodów. Rodzice wrócili.-pomyśleli oboje i przykryli się kołdrą po same uszy. Rzeczywiście chwilę później drzwi otworzyły się delikatnie i stanęła w nich mama bliźniaków, Jean Black. Na widok śpiących dzieci uśmiechnęła się i z powrotem zamknęła drzwi.
-Dokończymy tę rozmowę później-powiedziała telepatycznie*1 do brata i odwróciła się do niego plecami.
Po chwili oboje udali się do krainy snów, ona śniła od pięknym jednorożcu, o goblinach, o skrzatach domowych, o testralach, które chciałaby zobaczyć. Natomiast on śnił o Slytherinie i Gryffindorze. Nie miał pojęcia, co oznaczają te symbole do czasu...
-Pobudka! Wstawajcie!- próbował obudzić swoje dzieci pan Black.
Potrząsał Sophie, jednak to było na nic, jednak lepiej poszło mu z Anthonym. Chłopak po chwili budzenia, otworzył swoje zaspane jeszcze oczy i powitał ojca. Wstał z łóżka i korzystając z możliwości zajęcia łazienki, ponieważ Sophie spała, zabrał ubrania i zabarykadował się w łazience. Tymczasem pan Black, dalej nie mógł dobudzić swojej córeczki. Kiedy naturalne. mugolskie metody nie przynosiły rezultatów, postanowił użyć trochę magii. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował w śpiącą osóbkę, zakrytą kołdrą, szepcąc:
-Aguamenti.- jak na zawołanie, Sophie wyskoczyła z łóżka.
-Tato! Jak mogłeś!- powiedziała patrząc z naburmuszoną miną na ojca, jednak w tej właśnie chwili z łazienki wyłonił się Anthony, już umyty i ubrany. Na dzień rozpoczęcia szkoły wybrał ciemne spodnie, błękitną koszulę, na którą założył granatowy sweter. Z rozwichrzonymi włosami wyglądał, naprawdę dobrze.
-Jak się spało siostrzyczko?- zapytał przymilnym głosem jednak potem dodał, jako jej głosik w głowie.-Uważaj, bo w łazience jest dużo wody.
-Sophie masz dwadzieścia minut, zjemy śniadanie i jedziemy na King Cross.-pożegnał córkę Matthew i wyszedł z pokoju.
Dzisiaj Sophie Amelia Black pobiła swój rekord w czasie ubierania. Podbiegła do szafy, wyciągnęła ubrania, ściągnęła z półki pudełko z butami i z całym ekwipunkiem weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, zaplotła swoje brązowe włosy w luźnego warkocza i ubrała czarne dżinsy, bluzę, którą uszyła jej mama na urodziny, z godłem Gryffindor’u oraz ocieplane buty na niewielkim obcasie. Po 10 minutach była już przy stole i zajadała się pysznymi goframi z owocami.
-Idę, zanieść bagaże do samochodu, a wy pośpieszcie się, bo Rose i Hugo już idą.- mówiąc to pan Black stał przy oknie przypatrując się pogodzie.-Weźcie kurtki, bo jest dość zimno.-powiedział i za pomocą poszedł do samochodu, a za nim lewitujące kufry. Chwilę po tym jak wyszedł, do domu Black'ów weszły dwie postacie.
-Hugo!- krzyknęła Sop i rzuciła się przyjacielowi na szyję, aby chwilę później zrobić to samo Rose. -Rosie!
-Dzień dobry!- przywitali się i usiedli wszyscy usiedli przy kuchennym stole. Chwilę później cała czwórka oraz państwo Black siedzieli w samochodzie i jechali zatłoczonymi ulicami Londynu, aby dostać się na King Cross. Przestało padać, jakby Londyn cieszył się, że cała czwórka jedzie do Hogwartu. Po około dwudziestu minutach dojechali na stacje z mugolskiej strony.
-Chłopaki idźcie po wózki, a my tu poczekamy.-powiedziała pani Black, kiedy jej mąż szukał miejsca, aby zaparkować.
Po chwili chłopacy wrócili z wózkami, na które każdy położył swoje bagaże. Jakiś kwadrans później na mugolskiej stronie dworca została była Sophie
.-To zaczynamy...-powiedziała do siebie i przeszła przez ścianę, jednak zaraz po przejściu wpadła na coś ładnie pachnącego.-Cholera, co jest?
-Wiem, że na mnie lecisz Black, ale żeby tak od razu taranować? -Neil Zabini podał jej rękę, aby wstała, jednak ona wstała bez jego pomocy i warknęła.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, Zabini. Na ciebie lecą tylko takie pokroju Nott.
-Nie obrażaj moich przyjaciół.-powiedział zimny tonem chłopak.
-Daruj sobie...-warknęła i minęła młodego Zabini'ego.
Neil Zabini był rówieśnikiem bliźniaków i przyjacielem Anthony'ego. Choć młody Black był z nim w przyjacielskich stosunkach, jego siostra pałała do niego nieukrywaną nienawiścią. Uwielbił denerwować siostrę przyjaciela, ale czasem ona również działała mu na nerwy. Był synem Blais'a i Amandy Zabinich. Miał starszego o rok brata Louis'a oraz dziesięcioletnią siostrę Amandę Junior. Był posiadaczem półdługich blond włosów i ogromnych niebieskich oczu. Był uczniem Domu Węża, i jednym z jego najlepszych uczniów.
Przyglądał się oddalającej brązowowłosej postaci, póki ta nie zniknęła w drzwiach pociągu. Musiał przyznać, że, od kiedy widział ją po raz ostatni, była inna. Jej włosy były dłuższe, kształty pełniejsze, a język bardziej cięty. Kiedy rozmyślał o pannie Black, nie zauważył, że przed oczami macha mu jego najlepsza przyjaciółka Laura Nott. Laura była wysoką, ale niższą od niego o pół głowy blondynką o zielonych oczach i dość mocnym makijażu. Zawsze miała na nogach szpilki, tak jak teraz, na dzisiejszy dzień wybrała krótką zieloną sukienkę z krótkim, bufiastym rękawem i srebrne dodatki. Wyglądała jak typowa Ślizgonka, którą oczywiście była.
-Idziesz?- zapytała, a kiedy pokiwał twierdząco głową podała mu swój kufer. Kiedy wchodzili do pociągu, powitał ich głos ich kolegi Tony'ego Blacka.
-Chodźcie, znalazłem wolny przedział.-powiedział i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
-Hej wszystkim!- powitała siedzących w przedziale uczniów. Usiadła pod oknem obok Evelin McHeart, która swoje blond włosy wyprostowała i odrzuciła do tyłu. Była jej najlepszą przyjaciółką od pierwszej klasy. Ev była trochę specyficzną, ale bardzo optymistyczną osóbką. Bardzo często zmieniała swój obiekt zainteresowań i nigdy nie była stała w uczuciach. Była jedną z ładniejszych z Domu Lwa i chłopcy często zwracali na nią uwagę. Naprzeciw przyjaciółek, siedziała Rose Weasley, prefekt Naczelna Gryffindoru, trzymając za rękę Scorpius'a Malfoy'a swojego chłopaka. W zeszłym roku Sophie zadała sobie za cel zeswatanie tej dwójki. I po, wielu, ale po wielu ciężkich próbach udało się i teraz za każdym razem, gdy ich widzi, obwieszcza wszystkim, dookoła, że to przez nią oni są razem. Byli razem od stycznia i żadne z nich nie powiedziało jeszcze rodzicom o ich związku. Obok nich siedział brat Rose, Hugon. Był na roczniku z Ev i Sop i przyjaźnił się z dziewczynami. Oprócz wymienionych w przedziale nie było nikogo.
***
Kilka wagonów dalej, w przedziale, który zajmowali uczniowie szóstego roku z Domu Węża, drzwi otwarły się z hukiem.
-Gówniarzu, oddawaj moją Whiskey! -powiedział brunet z ciemną karnacją podchodząc do siedzącego pod oknem blondyna.
-Nie mam jej.-odparł spokojnym tonem chłopak, nie podnosząc wzroku z książki.
-Jak t jej nie masz?! Oddawaj! Nie wierzę Ci!-krzyczał brunet.
-Nie mam jej! Powtarzam po raz ostatni, matka ci ją skonfiskowała, kiedy wkładała twoją szatę. Ty idioto! A teraz opuść ten przedział! -blondyn wstał mówić te słowa i podchodząc do brata. Byli równego wzrostu i mierzyli się groźnymi spojrzeniami.
-Chłopacy spokojnie! -próbowała ich rozdzielić Laura.
-Luis już wychodzi!- Neil wypchnął bruneta z przedziału i zatrzasnął drzwi.
Chwilę potem do przedziału wszedł Tony niosąc na rękach górą słodyczy.
-Czy to był...-nie skończył widząc złego Neil'a i patrzącą ze wzpółczuciem Laurę.-Ok...
***
-Witam serdecznie wszystkich na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego! Zanim zaczniemy Ceremonię Przydziału mam do zakomunikowania kilka informacji. Starszym klasom przypominam, a młodszych informuję, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony.-buczenie przerwało słowa dyrektorki, jednak ucichły po chwli.- Nowym nauczycielem Wróżbiarstwa będzie profesor Rachell Fox.-oznajmiła a od stołu nauczycielskiego wstała młoda, wysoka, blondwłosa kobieta. Po sali przeszedł pomruk zadowolenia.
-Faceci.-mruknęła Sophie, jednocześnie z Lily Potter i powróciły do słuchania ogłoszeń
-W tym roku w naszej szkole odbędą się dwa bale: Bal Bożonarodzeniowy i Bal z okazji rocznicy Pokonania Czarnego Pana. Za oba odpowiedzialni będą Prefekci Naczelni: Rose Weasley z Gryffindor'u, Scopius Malfoy ze Slytherin'u, Theodor Lake z Huffepuff'u oraz Jane Archer z Ravenclav'u. Zajęcia zaczynają się pojutrze z powodu szkolenia nauczycieli. Ceremonię Przydziału czas zaczać!- zakończyła McGonnagall, a po sali rozległy się oklaski.
-Kiedy kogoś wyczytam podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.-próbował dotrzeć do wszystkich pierwszaków profesor Slughorn.
W tym roku było mało uczniów klasy pierwszej. Po około godzinie na stołach pojawiło się jedzenie.
-Chcecie udko? -zapytał dziewcząt, licząc na negatywną odpowiedź Hugo.
-Ja chcę. -zgarnęła mu z rąk, naczynie z kurczakiem, Evelin
-Ja nie.-odparła Black i nałożyła sobie sałatkę.- Rose, kiedy chcesz powiedzieć rodzicom? -zapytała siedzącą naprzeciw niej pannę Weasley.
-Na pewno nie do końca roku.-odparła i wstała.-Idę do profesor McGonnagall.
***
-Neil! Co sądzisz o tej nowej nauczycielce? Niezła, co? -zagadywał Zabini'ego, Tony.
-Wydaje się spoko.-mruknął Neil i wrócił wzrokiem na swój talerz.
Nie chciało mus się jeść, więc zmusił się do zjedzenia jednego udka i powiódł wzrokiem po stołach. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na stole Domu Lwa, na konkretnie na brązowowłosej osóbce, bardzo podobnej do chłopaka siedzącego obok niego. Zmieniła się przez wakacje. Włosy jej urosły, były bardziej brązowe, oczy też miała inne, jakby wyrazistsze, ona się maluje. Delikatnie, ale to wystarczy, wyglądała jak kobieta, bardzo atrakcyjna kobieta. Ale cóż mogła mu się podobać, ale oni się nie nawidzili. Poniosła wzrok i skrzyżowała go z jego. Spojrzała się na niego jak na niedorozwiniętego, a on uśmiechnął się kpiąco i udał, że mówi coś do Ślizgona siedzącego obok niego.
-Czy ty rozbierałeś wzrokiem moją siostrę? -zapytał trochę za głośno, Anthony, przez co wiele głów odwróciło się w ich stronę, a oczy młodej Black, wyszły z orbit i zrobiła się cała czerwona.
-Nawet bym jej kijem nie dotknął. Coś Ci się wydawało.-uśmiechnął się ironicznie i wrócił do jedzenia.
***
-Ja go kiedyś zabiję. Powieszę go, wykastruję, rzucę go Avadą, zabiję normalnie. -smuła plany dotyczące mordu brata, Sop kiedy szli po schodach do Pokoju Wspólnego.
-Aeternitas -mruknął Hugon i Portret Grubej Damy odsłonił przejście.-A gdzie właściwie jest Ev?
-A gdzie ona może być? W Sowiarni. -uśmiechnęła się i usiadła na fotelu.
Evelin McHeart była ogromną miłośniczka sów i każdą chwilę, której nie spędzała z Sophie i Hugo albo nie pomagała w szklarniach, spędzała w sowiarni. Dokarmiała ptaki, czyściła wyściółkę. Miała na punkcie sów bzika. Miała swoją własną, sowę puchatkę o imieniu Magic.
-Idziesz do Luck'a? -zapytał Hugo, kiedy zobaczył podnoszącą się z miejsca i idącą w stronę dormitoriów przyjaciółkę.
-Tak, dawno go nie widziałam.-przytaknęła i wspięła się po schodach.
Luck Grey był siedemnastoletnim Puchonem, wyższym od trochę od Sophie. Miał czarne, krótkie włosy i niebieskie oczy. Był od niej starszy, przez co wiele dziewcząt patrzyło na nich ze zdziwieniem. Byli parą od roku, jednak od kilku miesięcy coś zaczęło się między nimi psuć. Chciała to naprawić, ale nie wiedziała za bardzo jak. Weszła do swojego dormitorium i zastała tam tylko Samantę, którą pieszczotliwie nazywali Sash. Samanta była szczupłą czarne włosy i duże czarne oczy. Była z pochodzenia Rosjanką, jednak jej rodzice rozwiedli się kiedy Sash miała 2 latka i ona z matką wyjechała na stałe do Londynu. Dla ludzi z innych domów wydawała się trochę zarozumiała i wredna, jednak wszyscy Gryfoni znali jej prawdziwą, lepszą twarz. Naprawdę była bardzo miłą, ale zadziorną dziewczyną i miała opinię, że często zmienia chłopaków, jednak potrafiła nawet odmówić naj więszym przystojniakom, kiedy byli wredni dla innych. Takiego chamskiego zachowania nie nawidziła.
-Co tam, Sash? -zapytała wchodząc po pokoju Sophie.
-Spoko.-uśmiechnęła się i wróciła do malowania paznokci.-Wiesz, gdzie Lily?
-Właśnie miałam ciebie o to spytać.-powiedziała i otworzyła szafę.
Zabrała ze sobą do łazienki białą, lniana sukienkę z krótkim rękawem, a na to postanowiła, że zarzuci dżinsową kurteczkę, nabijaną złotymi ćwiekami. Wzięła ze sobą jeszcze złote sandałki na płaskim obcasie i zamknęła się do łazienki. W tym roku nauczyciele postanowili, że uczniowie szóstego roku mogą po zajęciach lekcyjnych nie mają obowiązku noszenia mundurku szkolnego, a uczniowie siódmego roku nie potrzebowali nosić szat, ani mundrurku ani na posiłki,, ani na lekcje.
Wyszła z łazienki dopiero po pół godzinie i zamiast Samanty, zastała w pokoju Evelin.
-Co tam? -zapytała, uśmiechając się do przyjaciółki.
-Yyy...spoko. Idziesz do lochów? -zbyłą ją pytaniem.
-Tak, muszę porozmawiać z Luck'iem. Będę za godzinę.-pocałowała ją w policzek i wyszła z dormitorium.
Po chwili była już koło wejścia do Pokoju Wspólnego Huffelepuff'u. Zastukała w beczki i jej czom ukazał się cel jej wyprawy. Pokój nie był zatłoczony, gdzie niegdzie siedzieli w grupkach uczniowie, rozmawiając lub pijąc piwo kremowe. Przywitała się z Sindy, Alison i Megan- dziewczynami z szóstego roku, z którymi chodziła na starożytne runy. Sindy była niską, ale szczupłą blondynką z ogromnymi bladoniebieskimi oczami i ogromnym, szczerym uśmiechem. Alison była jej zupełnym przeciwieństwem, wysoka, ale trochę tęższa sprawiała wrażenie oschłej i nieprzyjaznej. Natomiast Megan była średniego wzrostu dziewczyną o rudych włosach i szarych oczach. Była bardzo łatwowierna, ale za to szybko zyskiwała sympatię ludzi. Chwilę porozmawiała z dziewczynami, o tym jak spędziły wakacje, i kiedy zauważyła siedzących nieopodal chłopaków z siódmego roku, pożegnała się i podeszła do starszych Puchonów.
-Hej! -rzuciła i pocałowała swojego chłopaka w policzek.
-Sophie, jak tam życie? -zapytał przyjaciel Grey'a, Natan
-Jakoś leci.-odparła Black- Luck, możemy porozmawiać?
-Jasne, słońce.-wstał i podał jej rękę.-Na błoniach może być?
-Jasne.-złapała go za rękę i wyszli z salon Puchonów.
Po chwili byli na błoniach. Na niebie nie było ani jednej chmurki, księżyc dawał za to jasne światło i odbijał się w tafli jeziora. Usiedli na ławce przy jeziorze.
-O czym chciałaś porozmawiać? -zapytał Puchom, patrząc w jej oczy.
-Luck, ja...-westchnęła.-Musimy porozmawiać o nas. Ostatnio cos się pomiędzy nami psuje i ja nie chce...
-Zrywasz ze mną? -przerwał jej, podnosząc się z ławki.
Ela :*
***
Obrazki na ścianach, pokoju w kolorze bezchmurnego nieba trzęsły się od nadmiaru decybeli. Dwója ludzi kłóciła się zawzięcie o coś.
-Dlaczego ty go tak nie lubisz? Jest moim przyjacielem, tolerujcie się przynajmniej! Sophie, proszę.-próbował przekonać swoją bliźniaczkę Tony.
-Ja? Ja mam się tolerować z tym pustych, wrednym, chorym psychicznie debilem? Za dużo ode mnie wymagasz.-teraz było widać, że tylko dziewczyna krzyczała, a chłopak mówił w miarę opanowanym głosem.
-Spróbuj, chociaż. Jesteśmy rodzeństwem.-mówił chłopak patrząc prosząco na siostrę.
-Tony! Weź się puknij w ten swój wielki zakuty łeb i pomyśl, o co mnie prosisz! Nie rozumiesz, że to przez niego przez dwa lata z rzędu straciliśmy Puchar Domów? Nie rozumiesz? On jest, Ślizgonem, ja Gryfonką- to się nigdy nie uda.-teraz było ją słychać chyba w całym domu.
-Salazarze, zmiłuj się się-mruknął do siebie i wzniósł oczy ku niebu, właściwie ku sufitowi.-Ja też należą do Slytherin'u, a do mnie się odzywasz?- postawił sprawę na ostrzu noża.
Kiedy miała ponownie krzyknąć coś do brata, usłyszeli skrzypienie schodów. Rodzice wrócili.-pomyśleli oboje i przykryli się kołdrą po same uszy. Rzeczywiście chwilę później drzwi otworzyły się delikatnie i stanęła w nich mama bliźniaków, Jean Black. Na widok śpiących dzieci uśmiechnęła się i z powrotem zamknęła drzwi.
-Dokończymy tę rozmowę później-powiedziała telepatycznie*1 do brata i odwróciła się do niego plecami.
Po chwili oboje udali się do krainy snów, ona śniła od pięknym jednorożcu, o goblinach, o skrzatach domowych, o testralach, które chciałaby zobaczyć. Natomiast on śnił o Slytherinie i Gryffindorze. Nie miał pojęcia, co oznaczają te symbole do czasu...
-Pobudka! Wstawajcie!- próbował obudzić swoje dzieci pan Black.
Potrząsał Sophie, jednak to było na nic, jednak lepiej poszło mu z Anthonym. Chłopak po chwili budzenia, otworzył swoje zaspane jeszcze oczy i powitał ojca. Wstał z łóżka i korzystając z możliwości zajęcia łazienki, ponieważ Sophie spała, zabrał ubrania i zabarykadował się w łazience. Tymczasem pan Black, dalej nie mógł dobudzić swojej córeczki. Kiedy naturalne. mugolskie metody nie przynosiły rezultatów, postanowił użyć trochę magii. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował w śpiącą osóbkę, zakrytą kołdrą, szepcąc:
-Aguamenti.- jak na zawołanie, Sophie wyskoczyła z łóżka.
-Tato! Jak mogłeś!- powiedziała patrząc z naburmuszoną miną na ojca, jednak w tej właśnie chwili z łazienki wyłonił się Anthony, już umyty i ubrany. Na dzień rozpoczęcia szkoły wybrał ciemne spodnie, błękitną koszulę, na którą założył granatowy sweter. Z rozwichrzonymi włosami wyglądał, naprawdę dobrze.
-Jak się spało siostrzyczko?- zapytał przymilnym głosem jednak potem dodał, jako jej głosik w głowie.-Uważaj, bo w łazience jest dużo wody.
-Sophie masz dwadzieścia minut, zjemy śniadanie i jedziemy na King Cross.-pożegnał córkę Matthew i wyszedł z pokoju.
Dzisiaj Sophie Amelia Black pobiła swój rekord w czasie ubierania. Podbiegła do szafy, wyciągnęła ubrania, ściągnęła z półki pudełko z butami i z całym ekwipunkiem weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, zaplotła swoje brązowe włosy w luźnego warkocza i ubrała czarne dżinsy, bluzę, którą uszyła jej mama na urodziny, z godłem Gryffindor’u oraz ocieplane buty na niewielkim obcasie. Po 10 minutach była już przy stole i zajadała się pysznymi goframi z owocami.
-Idę, zanieść bagaże do samochodu, a wy pośpieszcie się, bo Rose i Hugo już idą.- mówiąc to pan Black stał przy oknie przypatrując się pogodzie.-Weźcie kurtki, bo jest dość zimno.-powiedział i za pomocą poszedł do samochodu, a za nim lewitujące kufry. Chwilę po tym jak wyszedł, do domu Black'ów weszły dwie postacie.
-Hugo!- krzyknęła Sop i rzuciła się przyjacielowi na szyję, aby chwilę później zrobić to samo Rose. -Rosie!
-Dzień dobry!- przywitali się i usiedli wszyscy usiedli przy kuchennym stole. Chwilę później cała czwórka oraz państwo Black siedzieli w samochodzie i jechali zatłoczonymi ulicami Londynu, aby dostać się na King Cross. Przestało padać, jakby Londyn cieszył się, że cała czwórka jedzie do Hogwartu. Po około dwudziestu minutach dojechali na stacje z mugolskiej strony.
-Chłopaki idźcie po wózki, a my tu poczekamy.-powiedziała pani Black, kiedy jej mąż szukał miejsca, aby zaparkować.
Po chwili chłopacy wrócili z wózkami, na które każdy położył swoje bagaże. Jakiś kwadrans później na mugolskiej stronie dworca została była Sophie
.-To zaczynamy...-powiedziała do siebie i przeszła przez ścianę, jednak zaraz po przejściu wpadła na coś ładnie pachnącego.-Cholera, co jest?
-Wiem, że na mnie lecisz Black, ale żeby tak od razu taranować? -Neil Zabini podał jej rękę, aby wstała, jednak ona wstała bez jego pomocy i warknęła.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, Zabini. Na ciebie lecą tylko takie pokroju Nott.
-Nie obrażaj moich przyjaciół.-powiedział zimny tonem chłopak.
-Daruj sobie...-warknęła i minęła młodego Zabini'ego.
Neil Zabini był rówieśnikiem bliźniaków i przyjacielem Anthony'ego. Choć młody Black był z nim w przyjacielskich stosunkach, jego siostra pałała do niego nieukrywaną nienawiścią. Uwielbił denerwować siostrę przyjaciela, ale czasem ona również działała mu na nerwy. Był synem Blais'a i Amandy Zabinich. Miał starszego o rok brata Louis'a oraz dziesięcioletnią siostrę Amandę Junior. Był posiadaczem półdługich blond włosów i ogromnych niebieskich oczu. Był uczniem Domu Węża, i jednym z jego najlepszych uczniów.
Przyglądał się oddalającej brązowowłosej postaci, póki ta nie zniknęła w drzwiach pociągu. Musiał przyznać, że, od kiedy widział ją po raz ostatni, była inna. Jej włosy były dłuższe, kształty pełniejsze, a język bardziej cięty. Kiedy rozmyślał o pannie Black, nie zauważył, że przed oczami macha mu jego najlepsza przyjaciółka Laura Nott. Laura była wysoką, ale niższą od niego o pół głowy blondynką o zielonych oczach i dość mocnym makijażu. Zawsze miała na nogach szpilki, tak jak teraz, na dzisiejszy dzień wybrała krótką zieloną sukienkę z krótkim, bufiastym rękawem i srebrne dodatki. Wyglądała jak typowa Ślizgonka, którą oczywiście była.
-Idziesz?- zapytała, a kiedy pokiwał twierdząco głową podała mu swój kufer. Kiedy wchodzili do pociągu, powitał ich głos ich kolegi Tony'ego Blacka.
-Chodźcie, znalazłem wolny przedział.-powiedział i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
-Hej wszystkim!- powitała siedzących w przedziale uczniów. Usiadła pod oknem obok Evelin McHeart, która swoje blond włosy wyprostowała i odrzuciła do tyłu. Była jej najlepszą przyjaciółką od pierwszej klasy. Ev była trochę specyficzną, ale bardzo optymistyczną osóbką. Bardzo często zmieniała swój obiekt zainteresowań i nigdy nie była stała w uczuciach. Była jedną z ładniejszych z Domu Lwa i chłopcy często zwracali na nią uwagę. Naprzeciw przyjaciółek, siedziała Rose Weasley, prefekt Naczelna Gryffindoru, trzymając za rękę Scorpius'a Malfoy'a swojego chłopaka. W zeszłym roku Sophie zadała sobie za cel zeswatanie tej dwójki. I po, wielu, ale po wielu ciężkich próbach udało się i teraz za każdym razem, gdy ich widzi, obwieszcza wszystkim, dookoła, że to przez nią oni są razem. Byli razem od stycznia i żadne z nich nie powiedziało jeszcze rodzicom o ich związku. Obok nich siedział brat Rose, Hugon. Był na roczniku z Ev i Sop i przyjaźnił się z dziewczynami. Oprócz wymienionych w przedziale nie było nikogo.
***
Kilka wagonów dalej, w przedziale, który zajmowali uczniowie szóstego roku z Domu Węża, drzwi otwarły się z hukiem.
-Gówniarzu, oddawaj moją Whiskey! -powiedział brunet z ciemną karnacją podchodząc do siedzącego pod oknem blondyna.
-Nie mam jej.-odparł spokojnym tonem chłopak, nie podnosząc wzroku z książki.
-Jak t jej nie masz?! Oddawaj! Nie wierzę Ci!-krzyczał brunet.
-Nie mam jej! Powtarzam po raz ostatni, matka ci ją skonfiskowała, kiedy wkładała twoją szatę. Ty idioto! A teraz opuść ten przedział! -blondyn wstał mówić te słowa i podchodząc do brata. Byli równego wzrostu i mierzyli się groźnymi spojrzeniami.
-Chłopacy spokojnie! -próbowała ich rozdzielić Laura.
-Luis już wychodzi!- Neil wypchnął bruneta z przedziału i zatrzasnął drzwi.
Chwilę potem do przedziału wszedł Tony niosąc na rękach górą słodyczy.
-Czy to był...-nie skończył widząc złego Neil'a i patrzącą ze wzpółczuciem Laurę.-Ok...
***
-Witam serdecznie wszystkich na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego! Zanim zaczniemy Ceremonię Przydziału mam do zakomunikowania kilka informacji. Starszym klasom przypominam, a młodszych informuję, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony.-buczenie przerwało słowa dyrektorki, jednak ucichły po chwli.- Nowym nauczycielem Wróżbiarstwa będzie profesor Rachell Fox.-oznajmiła a od stołu nauczycielskiego wstała młoda, wysoka, blondwłosa kobieta. Po sali przeszedł pomruk zadowolenia.
-Faceci.-mruknęła Sophie, jednocześnie z Lily Potter i powróciły do słuchania ogłoszeń
-W tym roku w naszej szkole odbędą się dwa bale: Bal Bożonarodzeniowy i Bal z okazji rocznicy Pokonania Czarnego Pana. Za oba odpowiedzialni będą Prefekci Naczelni: Rose Weasley z Gryffindor'u, Scopius Malfoy ze Slytherin'u, Theodor Lake z Huffepuff'u oraz Jane Archer z Ravenclav'u. Zajęcia zaczynają się pojutrze z powodu szkolenia nauczycieli. Ceremonię Przydziału czas zaczać!- zakończyła McGonnagall, a po sali rozległy się oklaski.
-Kiedy kogoś wyczytam podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.-próbował dotrzeć do wszystkich pierwszaków profesor Slughorn.
W tym roku było mało uczniów klasy pierwszej. Po około godzinie na stołach pojawiło się jedzenie.
-Chcecie udko? -zapytał dziewcząt, licząc na negatywną odpowiedź Hugo.
-Ja chcę. -zgarnęła mu z rąk, naczynie z kurczakiem, Evelin
-Ja nie.-odparła Black i nałożyła sobie sałatkę.- Rose, kiedy chcesz powiedzieć rodzicom? -zapytała siedzącą naprzeciw niej pannę Weasley.
-Na pewno nie do końca roku.-odparła i wstała.-Idę do profesor McGonnagall.
***
-Neil! Co sądzisz o tej nowej nauczycielce? Niezła, co? -zagadywał Zabini'ego, Tony.
-Wydaje się spoko.-mruknął Neil i wrócił wzrokiem na swój talerz.
Nie chciało mus się jeść, więc zmusił się do zjedzenia jednego udka i powiódł wzrokiem po stołach. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na stole Domu Lwa, na konkretnie na brązowowłosej osóbce, bardzo podobnej do chłopaka siedzącego obok niego. Zmieniła się przez wakacje. Włosy jej urosły, były bardziej brązowe, oczy też miała inne, jakby wyrazistsze, ona się maluje. Delikatnie, ale to wystarczy, wyglądała jak kobieta, bardzo atrakcyjna kobieta. Ale cóż mogła mu się podobać, ale oni się nie nawidzili. Poniosła wzrok i skrzyżowała go z jego. Spojrzała się na niego jak na niedorozwiniętego, a on uśmiechnął się kpiąco i udał, że mówi coś do Ślizgona siedzącego obok niego.
-Czy ty rozbierałeś wzrokiem moją siostrę? -zapytał trochę za głośno, Anthony, przez co wiele głów odwróciło się w ich stronę, a oczy młodej Black, wyszły z orbit i zrobiła się cała czerwona.
-Nawet bym jej kijem nie dotknął. Coś Ci się wydawało.-uśmiechnął się ironicznie i wrócił do jedzenia.
***
-Ja go kiedyś zabiję. Powieszę go, wykastruję, rzucę go Avadą, zabiję normalnie. -smuła plany dotyczące mordu brata, Sop kiedy szli po schodach do Pokoju Wspólnego.
-Aeternitas -mruknął Hugon i Portret Grubej Damy odsłonił przejście.-A gdzie właściwie jest Ev?
-A gdzie ona może być? W Sowiarni. -uśmiechnęła się i usiadła na fotelu.
Evelin McHeart była ogromną miłośniczka sów i każdą chwilę, której nie spędzała z Sophie i Hugo albo nie pomagała w szklarniach, spędzała w sowiarni. Dokarmiała ptaki, czyściła wyściółkę. Miała na punkcie sów bzika. Miała swoją własną, sowę puchatkę o imieniu Magic.
-Idziesz do Luck'a? -zapytał Hugo, kiedy zobaczył podnoszącą się z miejsca i idącą w stronę dormitoriów przyjaciółkę.
-Tak, dawno go nie widziałam.-przytaknęła i wspięła się po schodach.
Luck Grey był siedemnastoletnim Puchonem, wyższym od trochę od Sophie. Miał czarne, krótkie włosy i niebieskie oczy. Był od niej starszy, przez co wiele dziewcząt patrzyło na nich ze zdziwieniem. Byli parą od roku, jednak od kilku miesięcy coś zaczęło się między nimi psuć. Chciała to naprawić, ale nie wiedziała za bardzo jak. Weszła do swojego dormitorium i zastała tam tylko Samantę, którą pieszczotliwie nazywali Sash. Samanta była szczupłą czarne włosy i duże czarne oczy. Była z pochodzenia Rosjanką, jednak jej rodzice rozwiedli się kiedy Sash miała 2 latka i ona z matką wyjechała na stałe do Londynu. Dla ludzi z innych domów wydawała się trochę zarozumiała i wredna, jednak wszyscy Gryfoni znali jej prawdziwą, lepszą twarz. Naprawdę była bardzo miłą, ale zadziorną dziewczyną i miała opinię, że często zmienia chłopaków, jednak potrafiła nawet odmówić naj więszym przystojniakom, kiedy byli wredni dla innych. Takiego chamskiego zachowania nie nawidziła.
-Co tam, Sash? -zapytała wchodząc po pokoju Sophie.
-Spoko.-uśmiechnęła się i wróciła do malowania paznokci.-Wiesz, gdzie Lily?
-Właśnie miałam ciebie o to spytać.-powiedziała i otworzyła szafę.
Zabrała ze sobą do łazienki białą, lniana sukienkę z krótkim rękawem, a na to postanowiła, że zarzuci dżinsową kurteczkę, nabijaną złotymi ćwiekami. Wzięła ze sobą jeszcze złote sandałki na płaskim obcasie i zamknęła się do łazienki. W tym roku nauczyciele postanowili, że uczniowie szóstego roku mogą po zajęciach lekcyjnych nie mają obowiązku noszenia mundurku szkolnego, a uczniowie siódmego roku nie potrzebowali nosić szat, ani mundrurku ani na posiłki,, ani na lekcje.
Wyszła z łazienki dopiero po pół godzinie i zamiast Samanty, zastała w pokoju Evelin.
-Co tam? -zapytała, uśmiechając się do przyjaciółki.
-Yyy...spoko. Idziesz do lochów? -zbyłą ją pytaniem.
-Tak, muszę porozmawiać z Luck'iem. Będę za godzinę.-pocałowała ją w policzek i wyszła z dormitorium.
Po chwili była już koło wejścia do Pokoju Wspólnego Huffelepuff'u. Zastukała w beczki i jej czom ukazał się cel jej wyprawy. Pokój nie był zatłoczony, gdzie niegdzie siedzieli w grupkach uczniowie, rozmawiając lub pijąc piwo kremowe. Przywitała się z Sindy, Alison i Megan- dziewczynami z szóstego roku, z którymi chodziła na starożytne runy. Sindy była niską, ale szczupłą blondynką z ogromnymi bladoniebieskimi oczami i ogromnym, szczerym uśmiechem. Alison była jej zupełnym przeciwieństwem, wysoka, ale trochę tęższa sprawiała wrażenie oschłej i nieprzyjaznej. Natomiast Megan była średniego wzrostu dziewczyną o rudych włosach i szarych oczach. Była bardzo łatwowierna, ale za to szybko zyskiwała sympatię ludzi. Chwilę porozmawiała z dziewczynami, o tym jak spędziły wakacje, i kiedy zauważyła siedzących nieopodal chłopaków z siódmego roku, pożegnała się i podeszła do starszych Puchonów.
-Hej! -rzuciła i pocałowała swojego chłopaka w policzek.
-Sophie, jak tam życie? -zapytał przyjaciel Grey'a, Natan
-Jakoś leci.-odparła Black- Luck, możemy porozmawiać?
-Jasne, słońce.-wstał i podał jej rękę.-Na błoniach może być?
-Jasne.-złapała go za rękę i wyszli z salon Puchonów.
Po chwili byli na błoniach. Na niebie nie było ani jednej chmurki, księżyc dawał za to jasne światło i odbijał się w tafli jeziora. Usiedli na ławce przy jeziorze.
-O czym chciałaś porozmawiać? -zapytał Puchom, patrząc w jej oczy.
-Luck, ja...-westchnęła.-Musimy porozmawiać o nas. Ostatnio cos się pomiędzy nami psuje i ja nie chce...
-Zrywasz ze mną? -przerwał jej, podnosząc się z ławki.
wtorek, 1 lipca 2014
Prolog- Przez 16 lat...
Hejcia! To opowiadanie mojej przyjaciółki, która niestety nie ma konta na bloggerze, więc będzie publikowała przeze mnie. Jestem z niej dumna, ponieważ kiedy sprawdzałam notkę gramatycznie było prawie idealnie. Ale ocenę zostawiam Wam.
Pozdrawiam, *Oleńka* w imieniu Elci :*
Do jednorodzinnego domu na obrzeżach Londynu wszedł wysoki brunet z siatkami zakupów w rękach.
-Wróciłem kochanie!-krzyknął i udał się do salonu.
Pokój urządzony był w ciepłych kolorach. Głównym punktem salonu był czarny kominek, obok, którego na ścianie znajdowało się wielkie okno z widokiem na zaśnieżony obecnie ogród. Naprzeciw kominka stała beżowa, skórzana sofa obok dwa fotele do kompletu. Na jednym z nich siedziała kobieta o czarnych włosach, trzymając na rękach dziecko.
-O! Kto nas odwiedził? Witaj As! Jak tam młody?-zapytał podchodząc do sofy i całując we policzek blondynkę w zaawansowanej ciąży.
-Płacze zdecydowanie mniej niż Rose.-szatynka uśmiechnęła się.
-Słuchajcie, słyszałem jak wychodziłem z Ministerstwa, że żona Malfoy'a wraca już do pracy.-opowiadał.
-W sumie Scorpius jest o pół roku starszy od Rose.-stwierdziła pani Black.
Rozległ się płacz dziecka trzymanego przez panią Wealsey. Astoria kołysała go póki nie zasnął. Kiedy rozległo się chrapanie małego Hugona, twarz pani Black pobledła.
-Kochanie, co się stało.-mąż kobiety zerwał się na równe nogi.
-MATTHEW! Zaczęło się!-krzyczała kobieta.
Matthew biegał po całym domu trzymając się za głowę.
Mat! Uspokój się! Teleportuj się z nią do Munga! On rodzi do cholery!-próbowała przemówić mu do rozsądku Astoria.
-Tak,tak...-powtarzał sobie podbiegając do żony i teleportując się.
-12 godzin później-
-Uspokój się.-mówiła do rozdygotanego Black'a pani Weasley
-Ale, dlaczego, jeszcze nic nie wiadomo? Jeśli coś się stało? Ile to może trwać.-opadł z głośnym stuknięciem na krzesło obok szatynki.
Jeśli coś jej, im się stanie nie daruję sobie. Co jeśli, któreś z dzieci umrze. Nie ona tego nie przeżyje. Czemu to trwa tak długo? Gdzie jest ten pieprzony lekarz? Co się dzieje?-myśli w jego głowie szalały jak galopujące konie.
Nagle otworzyły się drzwi i wyszedł z nich lekarz prowadzący ciążę pani Jean Black. Matthew podniósł się momentalnie z krzesła i podszedł do lekarza. Poparzył na niego wyczekującym wzrokiem, na co medyk uśmiechnął się promiennie.
-Gratuluję! Ma pan córkę i syna. Oboje są cali i zdrowi.-powiedział i uścisnął mu dłoń.
-A, co z Jean?-zapytał pełen obaw.
-Śpi, jest wyczerpana takim długim porodem. Ale wszystko będzie dobrze. Jeśli chce pan zobaczyć dzieci to proszę za mną.
Odwrócił się i posłał dziękujący uśmiech Astori. Odwzajemniła gest i popędziła go aby poszedł za lekarzem. Po chwili medyk zaprowadził go na salę gdzie leżała jego śpiąca po dużym wysiłku żona, a obok jej łóżka stały dwa inkubatory, a w nich dwa zawiniątka.
Moje dzieci.-pomyślał i uśmiechnął się.
-11 lat później.-
-Sophie! Anthony! Śniadanie!-głos mamy obudził jedenastoletnie bliźniaki z głębokiego snu.
Dziewczynka momentalnie wyskoczyła z łóżka, podbiegła do szafy z ubraniami i wyciągnęła wyprasowany dzień wcześniej przez Jean Black strój*i pobiegła do łazienki. Rozczesała swoje brązowe proste włosy, umyła się i przebrała. Otworzyła drzwi, popychając swojego brata na podłogę.
-Sop!-krzyknął zły na bliźniaczkę.
Nie zwróciła na niego uwagi, wybiegła z pokoju i zbiegła po drewnianych schodach do białej kuchni.
-Dzień dobry!-powiedziała, siadając przy stole.
-Jak tam? Podekscytowana pierwszym dniem szkoły?-zapytał pan Black siadając obok córki.
-Bardzo. Ciekawe, do jakiego domu trafię?-zastanawiała się, póki do jadalnie nie wszedł jej bliźniak.
Podszedł do mamy, która poprawiła sweterek** zaniosła na stół cały talerz naleśników.
-Smacznego!-powiedziała i cała rodzina zajęła się jedzeniem.
Po 30 minutach odezwał się pan Black.
-Dobra, zbierajcie się, bo nie zdążymy na pociąg.-powiedział i całą rodziną teleportowali się na King Cross.
-Hogwart-
-Ceremonię Przydziału czas zacząć!-rozległ się głos wicedyrektora Hogwart, profesora Horacego Slughorn'a.-Kiedy kogoś wyczytam, podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.
-Aben, Ben.-z tłumu wyszedł niski chłopak z mysimi włosami.
-Huffelpuff!-krzyknęła Tiara, a Puchoni zaczęli wiwatować.
Tiara przydzieliła jeszcze kilka uczniów, i nadeszła chwila naszego rodzeństwa.
-Black, Anthony-powiedziała Tiara , a Tony usiadł na stary stołu z Tiara na głowie.
-Gdzie mam cię przydzielić? Jesteś odważny, ale jesteś też sprytny. Masz dużą chłonność umysłu, więc niech będzie... SLYTHERIN!-krzyknęła Tiara, a Anthony usiadł przy stole Slytherin'u.
Teraz moja kolej.-pomyślała Sophie.
-Black, Sophie!- chwilę potem Sop siedziała z Tiara na głowie.
-Masz bardzo podobny umysł do umysłu brata, jednak cenisz sprawiedliwość oraz szczerość. Niestety, będziesz musiała wytrzymać bez brata. GRYFFINDOR!- Sophie uśmiechnęła się i podeszła do stołu Gryfonów.
Chwilę potem dołączyli do niej jej sąsiad Hugon Wealsey oraz dziewczyna, którą poznała w pociągu Evelin McHeart.
Nim się obejrzała skończyła pierwszą klasę, zaprzyjaźniła się z Hugo i Evelin, z którą dzieliła dormitorium. Zdobyła też kilka szlabanów przez pewnego Ślizgona, przyjaciela jej brata Neil'a Zabini'ego. Potem minęła druga klasa, później trzecia, czwarta, piąta. Zdała śpiewająco SUMY na siedem wybitnych, dwa powyżej oczekiwań oraz jeden nędzny z Astronomi, (ale, po co to, komu?).
Zaczęły się wakacje przed 6 klasą dla wszystkich uczniów, takich jak rodzeństwo Black, które mimo odmiennych domów mieli naprawdę dobry kontakt, i odkryli pewną moc. Mogli się porozumiewać telepatycznie, co dawało im przewagę na testach, czy tez w ratowaniu się podczas kłopotów.
-----
**strój Ton'ego
*strój Sophie
Pozdrawiam, *Oleńka* w imieniu Elci :*
Do jednorodzinnego domu na obrzeżach Londynu wszedł wysoki brunet z siatkami zakupów w rękach.
-Wróciłem kochanie!-krzyknął i udał się do salonu.
Pokój urządzony był w ciepłych kolorach. Głównym punktem salonu był czarny kominek, obok, którego na ścianie znajdowało się wielkie okno z widokiem na zaśnieżony obecnie ogród. Naprzeciw kominka stała beżowa, skórzana sofa obok dwa fotele do kompletu. Na jednym z nich siedziała kobieta o czarnych włosach, trzymając na rękach dziecko.
-O! Kto nas odwiedził? Witaj As! Jak tam młody?-zapytał podchodząc do sofy i całując we policzek blondynkę w zaawansowanej ciąży.
-Płacze zdecydowanie mniej niż Rose.-szatynka uśmiechnęła się.
-Słuchajcie, słyszałem jak wychodziłem z Ministerstwa, że żona Malfoy'a wraca już do pracy.-opowiadał.
-W sumie Scorpius jest o pół roku starszy od Rose.-stwierdziła pani Black.
Rozległ się płacz dziecka trzymanego przez panią Wealsey. Astoria kołysała go póki nie zasnął. Kiedy rozległo się chrapanie małego Hugona, twarz pani Black pobledła.
-Kochanie, co się stało.-mąż kobiety zerwał się na równe nogi.
-MATTHEW! Zaczęło się!-krzyczała kobieta.
Matthew biegał po całym domu trzymając się za głowę.
Mat! Uspokój się! Teleportuj się z nią do Munga! On rodzi do cholery!-próbowała przemówić mu do rozsądku Astoria.
-Tak,tak...-powtarzał sobie podbiegając do żony i teleportując się.
-12 godzin później-
-Uspokój się.-mówiła do rozdygotanego Black'a pani Weasley
-Ale, dlaczego, jeszcze nic nie wiadomo? Jeśli coś się stało? Ile to może trwać.-opadł z głośnym stuknięciem na krzesło obok szatynki.
Jeśli coś jej, im się stanie nie daruję sobie. Co jeśli, któreś z dzieci umrze. Nie ona tego nie przeżyje. Czemu to trwa tak długo? Gdzie jest ten pieprzony lekarz? Co się dzieje?-myśli w jego głowie szalały jak galopujące konie.
Nagle otworzyły się drzwi i wyszedł z nich lekarz prowadzący ciążę pani Jean Black. Matthew podniósł się momentalnie z krzesła i podszedł do lekarza. Poparzył na niego wyczekującym wzrokiem, na co medyk uśmiechnął się promiennie.
-Gratuluję! Ma pan córkę i syna. Oboje są cali i zdrowi.-powiedział i uścisnął mu dłoń.
-A, co z Jean?-zapytał pełen obaw.
-Śpi, jest wyczerpana takim długim porodem. Ale wszystko będzie dobrze. Jeśli chce pan zobaczyć dzieci to proszę za mną.
Odwrócił się i posłał dziękujący uśmiech Astori. Odwzajemniła gest i popędziła go aby poszedł za lekarzem. Po chwili medyk zaprowadził go na salę gdzie leżała jego śpiąca po dużym wysiłku żona, a obok jej łóżka stały dwa inkubatory, a w nich dwa zawiniątka.
Moje dzieci.-pomyślał i uśmiechnął się.
-11 lat później.-
-Sophie! Anthony! Śniadanie!-głos mamy obudził jedenastoletnie bliźniaki z głębokiego snu.
Dziewczynka momentalnie wyskoczyła z łóżka, podbiegła do szafy z ubraniami i wyciągnęła wyprasowany dzień wcześniej przez Jean Black strój*i pobiegła do łazienki. Rozczesała swoje brązowe proste włosy, umyła się i przebrała. Otworzyła drzwi, popychając swojego brata na podłogę.
-Sop!-krzyknął zły na bliźniaczkę.
Nie zwróciła na niego uwagi, wybiegła z pokoju i zbiegła po drewnianych schodach do białej kuchni.
-Dzień dobry!-powiedziała, siadając przy stole.
-Jak tam? Podekscytowana pierwszym dniem szkoły?-zapytał pan Black siadając obok córki.
-Bardzo. Ciekawe, do jakiego domu trafię?-zastanawiała się, póki do jadalnie nie wszedł jej bliźniak.
Podszedł do mamy, która poprawiła sweterek** zaniosła na stół cały talerz naleśników.
-Smacznego!-powiedziała i cała rodzina zajęła się jedzeniem.
Po 30 minutach odezwał się pan Black.
-Dobra, zbierajcie się, bo nie zdążymy na pociąg.-powiedział i całą rodziną teleportowali się na King Cross.
-Hogwart-
-Ceremonię Przydziału czas zacząć!-rozległ się głos wicedyrektora Hogwart, profesora Horacego Slughorn'a.-Kiedy kogoś wyczytam, podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.
-Aben, Ben.-z tłumu wyszedł niski chłopak z mysimi włosami.
-Huffelpuff!-krzyknęła Tiara, a Puchoni zaczęli wiwatować.
Tiara przydzieliła jeszcze kilka uczniów, i nadeszła chwila naszego rodzeństwa.
-Black, Anthony-powiedziała Tiara , a Tony usiadł na stary stołu z Tiara na głowie.
-Gdzie mam cię przydzielić? Jesteś odważny, ale jesteś też sprytny. Masz dużą chłonność umysłu, więc niech będzie... SLYTHERIN!-krzyknęła Tiara, a Anthony usiadł przy stole Slytherin'u.
Teraz moja kolej.-pomyślała Sophie.
-Black, Sophie!- chwilę potem Sop siedziała z Tiara na głowie.
-Masz bardzo podobny umysł do umysłu brata, jednak cenisz sprawiedliwość oraz szczerość. Niestety, będziesz musiała wytrzymać bez brata. GRYFFINDOR!- Sophie uśmiechnęła się i podeszła do stołu Gryfonów.
Chwilę potem dołączyli do niej jej sąsiad Hugon Wealsey oraz dziewczyna, którą poznała w pociągu Evelin McHeart.
Nim się obejrzała skończyła pierwszą klasę, zaprzyjaźniła się z Hugo i Evelin, z którą dzieliła dormitorium. Zdobyła też kilka szlabanów przez pewnego Ślizgona, przyjaciela jej brata Neil'a Zabini'ego. Potem minęła druga klasa, później trzecia, czwarta, piąta. Zdała śpiewająco SUMY na siedem wybitnych, dwa powyżej oczekiwań oraz jeden nędzny z Astronomi, (ale, po co to, komu?).
Zaczęły się wakacje przed 6 klasą dla wszystkich uczniów, takich jak rodzeństwo Black, które mimo odmiennych domów mieli naprawdę dobry kontakt, i odkryli pewną moc. Mogli się porozumiewać telepatycznie, co dawało im przewagę na testach, czy tez w ratowaniu się podczas kłopotów.
-----
**strój Ton'ego
*strój Sophie
Subskrybuj:
Posty (Atom)