czwartek, 24 lipca 2014

W strugach deszczu...

Ulicami zalanego deszczem miasta przechadzała się brązowowłosa dziewczyna. Łzy, które obficie spływały po jej policzkach, mieszały się z zimnymi kroplami. Woda moczyła jej kręcone włosy, niechronione ani parasolem, ani kapturem. Nie oszczędzała również ubrań. Przechodnie oglądali się za płaczącą kobietą, kręcąc głowami ze zdziwienia i politowania.


Dlaczego to tak bolało? Przecież chciała tego od dawna, od początku. Kochała go, ale bała się... Zaangażowania, a następnie odrzucenia. Tego by nie przeżyła – w końcu był dla niej wszystkim, bała się go stracić, a jednak przecież zdecydowała się na radykalny, kończący ich związek krok. Odeszła. Próbowała zgonić tę decyzję na to, iż, mieli inne charaktery, inny plan na życie. Sama nie umiała nazwać tego, co ich połączyło. Znali się tyle lat... Czy to było przywiązanie? Przypadek? A może jednak miłość? To jedno z wielu pytań, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. Postąpiła tak, mając nadzieję, że znajdzie miłość, tę wspaniałą, która odbiera dech, o której pisali poeci. Okazało się inaczej… Nie chciała go unieszczęśliwiać, nawet kosztem własnego szczęścia. Nie potrafiła tak.


Starła łzy kłębiące się przy jej oczach, wierzchem dłoni. Poprawiła swój płaszcz i usiadła na jednej z mokrych od rzęsistego deszczu ławek. Rozejrzała się dookoła i uzmysłowiła sobie, że niegdyś dokładnie w tym samym miejscu wyznali sobie miłość. Cały ten czas wydawał się tak odległy… Kolejne łzy zamgliły jej oczy. Nie mogła już żałować. Zakończyła ich związek. Chociaż dała mu wyraźny powód, teraz odczuwała wyrzuty sumienia. Czy gdyby poczekała z tą decyzją, postąpiłaby inaczej? Kolejne pytanie pozostało bez odpowiedzi. Miała nadzieję, że ukochany dotrzyma obietnicy, którą jej dał. Teraz pozostała jej tylko ona.


Spotkała go ponownie dwa lata później. Zderzyli się na ulicy, a kiedy znów spojrzała w jego granatowe jak wzburzone morze oczy, dostrzegła w nich znajome radosne iskierki, które jednak znikły tak szybko, jak się pojawiły. Krótkie przywitanie, zamienili zaledwie kilka słów. Zapytał, jak się miewa. Standardowe, grzecznościowe pytania. Pożegnali się, po kilkunastu minutach grobowej ciszy. Jej serce, które jeszcze do siebie nie doszło, znów pękło niczym lustro rozbite na miliony kawałeczków. Zanim zniknął jej z pola widzenia, krzyknęła, czy pamiętał o obietnicy sprzed dwóch lat. Obrócił się, a jego kąciki jego warg uniosły się w smutnym uśmiechu.

Pamiętał, a jakże, ale problem w tym, że nie potrafił jej dopełnić. Kazała mu ponownie pokochać, lecz jak on miał tego dokonać, jeśli jego serce ciągle należało do dziewczyny, która kazała mu złożyć tę głupią obietnicę?

— A jak myślisz? — Po chwili dotarł do niej jego cichy szept.

Nie wiedziała. Gdyby jej serce już nie było w odłamkach, teraz pewnie pękłoby na dwoje. Jedna jego część wręcz błagała, by odwrócił się i odszedł. Druga nieco ciszej prosiła, aby po prostu podszedł i zapewnił, że dla niego nigdy nie mogłoby być nikogo innego. Nie minęła chwila, a już stał tuż obok.

— Nie wiem — odparła równie cicho. Po policzku spłynęła kolejna łza.

— Wiesz. 

Nie minęła chwila, a już stał tuż obok. Tak rozkosznie blisko… Jego wzrok ją paraliżował. Czuła jego oddech na swoich włosach. Był od niej sporo wyższy, bała się podnieść wzrok ku górze. Był tak blisko, czuła zapach perfum, tych samych, których używał, od kiedy pamiętała. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko od niej. Z jednej strony nie chciała znów bać się zaangażowania, a z drugiej tak bardzo pragnęła jego obecności. Jego warg składających na jej pomalowanych błyszczykiem ustach delikatny, pełen miłości pocałunek. Nawet samej jego obecności, za którą tak tęskniła.


— Wiesz — powtórzył i nachylił się nad nią, jakby odczytując kłębiące się w jej głowie myśli.

-*-
Oto miniaturka! Nie jest ona o nikim konkretnych, więc sami dobierzcie sobie bohaterów. Dedykuję ją Francesce , która pomogła mi ją skończyć. Jesteś cudowna i narażona na moje nękania, jak będę pisała następną. Jak Wam się podoba? Mi osobiście bardzo.

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 1-Ważne decyzje...

Hej! Oto 1 rozdział! Niewiele się w nim dzieje ale trochę wyjaśnia.
Ela :*
***

Obrazki na ścianach, pokoju w kolorze bezchmurnego nieba trzęsły się od nadmiaru decybeli. Dwója ludzi kłóciła się zawzięcie o coś.

-Dlaczego ty go tak nie lubisz? Jest moim przyjacielem, tolerujcie się przynajmniej! Sophie, proszę.-próbował przekonać swoją bliźniaczkę Tony.

-Ja? Ja mam się tolerować z tym pustych, wrednym, chorym psychicznie debilem? Za dużo ode mnie wymagasz.-teraz było widać, że tylko dziewczyna krzyczała, a chłopak mówił w miarę opanowanym głosem.

-Spróbuj, chociaż. Jesteśmy rodzeństwem.-mówił chłopak patrząc prosząco na siostrę.

-Tony! Weź się puknij w ten swój wielki zakuty łeb i pomyśl, o co mnie prosisz! Nie rozumiesz, że to przez niego przez dwa lata z rzędu straciliśmy Puchar Domów? Nie rozumiesz? On jest, Ślizgonem, ja Gryfonką- to się nigdy nie uda.-teraz było ją słychać chyba w całym domu.

-Salazarze, zmiłuj się się-mruknął do siebie i wzniósł oczy ku niebu, właściwie ku sufitowi.-Ja też należą do Slytherin'u, a do mnie się odzywasz?- postawił sprawę na ostrzu noża.

Kiedy miała ponownie krzyknąć coś do brata, usłyszeli skrzypienie schodów. Rodzice wrócili.-pomyśleli oboje i przykryli się kołdrą po same uszy. Rzeczywiście chwilę później drzwi otworzyły się delikatnie i stanęła w nich mama bliźniaków, Jean Black. Na widok śpiących dzieci uśmiechnęła się i z powrotem zamknęła drzwi.

-Dokończymy tę rozmowę później-powiedziała telepatycznie*1 do brata i odwróciła się do niego plecami.

Po chwili oboje udali się do krainy snów, ona śniła od pięknym jednorożcu, o goblinach, o skrzatach domowych, o testralach, które chciałaby zobaczyć. Natomiast on śnił o Slytherinie i Gryffindorze. Nie miał pojęcia, co oznaczają te symbole do czasu...

-Pobudka! Wstawajcie!- próbował obudzić swoje dzieci pan Black.

Potrząsał Sophie, jednak to było na nic, jednak lepiej poszło mu z Anthonym. Chłopak po chwili budzenia, otworzył swoje zaspane jeszcze oczy i powitał ojca. Wstał z łóżka i korzystając z możliwości zajęcia łazienki, ponieważ Sophie spała, zabrał ubrania i zabarykadował się w łazience. Tymczasem pan Black, dalej nie mógł dobudzić swojej córeczki. Kiedy naturalne. mugolskie metody nie przynosiły rezultatów, postanowił użyć trochę magii. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował w śpiącą osóbkę, zakrytą kołdrą, szepcąc:

-Aguamenti.- jak na zawołanie, Sophie wyskoczyła z łóżka.

-Tato! Jak mogłeś!- powiedziała patrząc z naburmuszoną miną na ojca, jednak w tej właśnie chwili z łazienki wyłonił się Anthony, już umyty i ubrany. Na dzień rozpoczęcia szkoły wybrał ciemne spodnie, błękitną koszulę, na którą założył granatowy sweter. Z rozwichrzonymi włosami wyglądał, naprawdę dobrze.

-Jak się spało siostrzyczko?- zapytał przymilnym głosem jednak potem dodał, jako jej głosik w głowie.-Uważaj, bo w łazience jest dużo wody.

-Sophie masz dwadzieścia minut, zjemy śniadanie i jedziemy na King Cross.-pożegnał córkę Matthew i wyszedł z pokoju.

Dzisiaj Sophie Amelia Black pobiła swój rekord w czasie ubierania. Podbiegła do szafy, wyciągnęła ubrania, ściągnęła z półki pudełko z butami i z całym ekwipunkiem weszła  do łazienki. Wzięła szybki prysznic,  zaplotła swoje brązowe włosy w luźnego warkocza i ubrała czarne dżinsy, bluzę, którą uszyła jej mama na urodziny, z godłem Gryffindor’u oraz ocieplane buty na niewielkim obcasie. Po 10 minutach była już przy stole i zajadała się pysznymi goframi z owocami.

-Idę, zanieść bagaże do samochodu, a wy pośpieszcie się, bo Rose i Hugo już idą.- mówiąc to pan Black stał przy oknie przypatrując się pogodzie.-Weźcie kurtki, bo jest dość zimno.-powiedział i za pomocą poszedł do samochodu, a za nim lewitujące kufry. Chwilę po tym jak wyszedł, do domu Black'ów weszły dwie postacie.

-Hugo!- krzyknęła Sop i rzuciła się przyjacielowi na szyję, aby chwilę później zrobić to samo Rose. -Rosie!

-Dzień dobry!- przywitali się i usiedli wszyscy usiedli przy kuchennym stole. Chwilę później cała czwórka oraz państwo Black siedzieli w samochodzie i jechali zatłoczonymi ulicami Londynu, aby dostać się na King Cross. Przestało padać, jakby Londyn cieszył się, że cała czwórka jedzie do Hogwartu. Po około dwudziestu minutach dojechali na stacje z mugolskiej strony.

-Chłopaki idźcie po wózki, a my tu poczekamy.-powiedziała pani Black, kiedy jej mąż szukał miejsca, aby zaparkować.

Po chwili chłopacy wrócili z wózkami, na które każdy położył swoje bagaże. Jakiś kwadrans później na mugolskiej stronie dworca została była Sophie

.-To zaczynamy...-powiedziała do siebie i przeszła przez ścianę, jednak zaraz po przejściu wpadła na coś ładnie pachnącego.-Cholera, co jest?

-Wiem, że na mnie lecisz Black, ale żeby tak od razu taranować? -Neil Zabini podał jej rękę, aby wstała, jednak ona wstała bez jego pomocy i warknęła.

-Nie wyobrażaj sobie za dużo, Zabini. Na ciebie lecą tylko takie pokroju Nott.

-Nie obrażaj moich przyjaciół.-powiedział zimny tonem chłopak.

-Daruj sobie...-warknęła i minęła młodego Zabini'ego.

Neil Zabini był rówieśnikiem bliźniaków i przyjacielem Anthony'ego. Choć młody Black był z nim w przyjacielskich stosunkach, jego siostra pałała do niego nieukrywaną nienawiścią. Uwielbił denerwować siostrę przyjaciela, ale czasem ona również działała mu na nerwy. Był synem Blais'a i Amandy Zabinich. Miał starszego o rok brata Louis'a oraz dziesięcioletnią siostrę Amandę Junior. Był posiadaczem półdługich blond włosów i ogromnych niebieskich oczu. Był uczniem Domu Węża, i jednym z jego najlepszych uczniów.

Przyglądał się oddalającej brązowowłosej postaci, póki ta nie zniknęła w drzwiach pociągu. Musiał przyznać, że, od kiedy widział ją po raz ostatni, była inna. Jej włosy były dłuższe, kształty pełniejsze, a język bardziej cięty. Kiedy rozmyślał o pannie Black, nie zauważył, że przed oczami macha mu jego najlepsza przyjaciółka Laura Nott. Laura była wysoką, ale niższą od niego o pół głowy blondynką o zielonych oczach i dość mocnym makijażu. Zawsze miała na nogach szpilki, tak jak teraz, na dzisiejszy dzień wybrała krótką zieloną sukienkę z krótkim, bufiastym rękawem i srebrne dodatki. Wyglądała jak typowa Ślizgonka, którą oczywiście była.

-Idziesz?- zapytała, a kiedy pokiwał twierdząco głową podała mu swój kufer. Kiedy wchodzili do pociągu, powitał ich głos ich kolegi Tony'ego Blacka.

-Chodźcie, znalazłem wolny przedział.-powiedział i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.

-Hej wszystkim!- powitała siedzących w przedziale uczniów. Usiadła pod oknem obok Evelin McHeart, która swoje blond włosy wyprostowała i odrzuciła do tyłu. Była jej najlepszą przyjaciółką od pierwszej klasy. Ev była trochę specyficzną, ale bardzo optymistyczną osóbką. Bardzo często zmieniała swój obiekt zainteresowań i nigdy nie była stała w uczuciach. Była jedną z ładniejszych z Domu Lwa i chłopcy często zwracali na nią uwagę. Naprzeciw przyjaciółek, siedziała Rose Weasley, prefekt Naczelna Gryffindoru, trzymając za rękę Scorpius'a Malfoy'a swojego chłopaka. W zeszłym roku Sophie zadała sobie za cel zeswatanie tej dwójki. I po, wielu, ale po wielu ciężkich próbach udało się i teraz za każdym razem, gdy ich widzi, obwieszcza wszystkim, dookoła, że to przez nią oni są razem. Byli razem od stycznia i żadne z nich nie powiedziało jeszcze rodzicom o ich  związku. Obok nich siedział brat Rose, Hugon. Był na roczniku z Ev i Sop i przyjaźnił się z dziewczynami. Oprócz wymienionych w przedziale nie było nikogo.

***

Kilka wagonów dalej, w przedziale, który zajmowali uczniowie szóstego roku z Domu Węża, drzwi otwarły się z hukiem.

-Gówniarzu, oddawaj moją Whiskey! -powiedział brunet z ciemną karnacją podchodząc do siedzącego pod oknem blondyna.

-Nie mam jej.-odparł spokojnym tonem chłopak, nie podnosząc wzroku z książki.

-Jak t jej nie masz?! Oddawaj! Nie wierzę Ci!-krzyczał brunet.

-Nie mam jej! Powtarzam po raz ostatni, matka ci ją skonfiskowała, kiedy wkładała twoją szatę. Ty idioto! A teraz opuść ten przedział! -blondyn wstał mówić te słowa i podchodząc do brata. Byli równego wzrostu i mierzyli się groźnymi spojrzeniami.

-Chłopacy spokojnie! -próbowała ich rozdzielić Laura.

-Luis już wychodzi!- Neil wypchnął bruneta z przedziału i zatrzasnął drzwi.

Chwilę potem do przedziału wszedł Tony niosąc na rękach górą słodyczy.

-Czy to był...-nie skończył widząc złego Neil'a i patrzącą ze wzpółczuciem Laurę.-Ok...

***

-Witam serdecznie wszystkich na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego! Zanim zaczniemy Ceremonię Przydziału mam do zakomunikowania kilka informacji. Starszym klasom przypominam, a młodszych informuję, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony.-buczenie przerwało słowa dyrektorki, jednak ucichły po chwli.- Nowym nauczycielem Wróżbiarstwa będzie profesor Rachell Fox.-oznajmiła a od stołu nauczycielskiego wstała młoda, wysoka, blondwłosa kobieta. Po sali przeszedł pomruk zadowolenia.

-Faceci.-mruknęła Sophie, jednocześnie z Lily Potter i powróciły do słuchania ogłoszeń

-W tym roku w naszej szkole odbędą się dwa bale: Bal Bożonarodzeniowy i Bal z okazji rocznicy Pokonania Czarnego Pana. Za oba odpowiedzialni będą Prefekci Naczelni: Rose Weasley z Gryffindor'u, Scopius Malfoy ze Slytherin'u, Theodor Lake z Huffepuff'u oraz Jane Archer z Ravenclav'u. Zajęcia zaczynają się pojutrze z powodu szkolenia nauczycieli. Ceremonię Przydziału czas zaczać!- zakończyła McGonnagall, a po sali rozległy się oklaski.

-Kiedy kogoś wyczytam podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.-próbował dotrzeć do wszystkich pierwszaków profesor Slughorn.

W tym roku było mało uczniów klasy pierwszej. Po około godzinie na stołach pojawiło się jedzenie.

-Chcecie udko? -zapytał dziewcząt, licząc na negatywną odpowiedź Hugo.

-Ja chcę. -zgarnęła mu z rąk, naczynie z kurczakiem, Evelin

-Ja nie.-odparła Black i nałożyła sobie sałatkę.- Rose, kiedy chcesz powiedzieć rodzicom? -zapytała siedzącą naprzeciw niej pannę Weasley.

-Na pewno nie do końca roku.-odparła i wstała.-Idę do profesor McGonnagall.

***

-Neil! Co sądzisz o tej nowej nauczycielce? Niezła, co? -zagadywał Zabini'ego, Tony.

-Wydaje się spoko.-mruknął Neil i wrócił wzrokiem na swój talerz.

Nie chciało mus się jeść, więc zmusił się do zjedzenia jednego udka i powiódł wzrokiem po stołach. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na stole Domu Lwa, na konkretnie na brązowowłosej osóbce, bardzo podobnej do chłopaka siedzącego obok niego. Zmieniła się przez wakacje. Włosy jej urosły, były bardziej brązowe, oczy też miała inne, jakby wyrazistsze, ona się maluje. Delikatnie, ale to wystarczy, wyglądała jak kobieta, bardzo atrakcyjna kobieta. Ale cóż mogła mu się podobać, ale oni się nie nawidzili. Poniosła wzrok i skrzyżowała go z jego. Spojrzała się na niego jak na niedorozwiniętego, a on uśmiechnął się kpiąco i udał, że mówi coś do Ślizgona siedzącego obok niego.

-Czy ty rozbierałeś wzrokiem moją siostrę? -zapytał trochę za głośno, Anthony, przez co wiele głów odwróciło się w ich stronę, a oczy młodej Black, wyszły z orbit i zrobiła się cała czerwona.

-Nawet bym jej kijem nie dotknął. Coś Ci się wydawało.-uśmiechnął się ironicznie i wrócił do jedzenia.

***

-Ja go kiedyś zabiję. Powieszę go, wykastruję, rzucę go Avadą, zabiję normalnie. -smuła plany dotyczące mordu brata, Sop kiedy szli po schodach do Pokoju Wspólnego.

-Aeternitas -mruknął Hugon i Portret Grubej Damy odsłonił przejście.-A gdzie właściwie jest Ev?

-A gdzie ona może być? W Sowiarni. -uśmiechnęła się i usiadła na fotelu.

Evelin McHeart była ogromną miłośniczka sów i każdą chwilę, której nie spędzała z Sophie i Hugo albo nie pomagała w szklarniach, spędzała w sowiarni. Dokarmiała ptaki, czyściła wyściółkę. Miała na punkcie sów bzika. Miała swoją własną, sowę puchatkę o imieniu Magic.

-Idziesz do Luck'a? -zapytał Hugo, kiedy zobaczył podnoszącą się z miejsca i idącą w stronę dormitoriów przyjaciółkę.

-Tak, dawno go  nie widziałam.-przytaknęła i wspięła się po schodach.

Luck Grey był siedemnastoletnim Puchonem, wyższym od trochę od Sophie. Miał czarne, krótkie włosy i niebieskie oczy. Był od niej starszy, przez co wiele dziewcząt patrzyło na nich ze zdziwieniem. Byli parą od roku, jednak od kilku miesięcy coś zaczęło się między nimi psuć. Chciała to naprawić, ale nie wiedziała za bardzo jak. Weszła do swojego dormitorium i zastała tam tylko Samantę, którą pieszczotliwie nazywali Sash. Samanta była szczupłą czarne włosy i duże czarne oczy. Była z pochodzenia Rosjanką, jednak jej rodzice rozwiedli się kiedy Sash miała 2 latka i ona z matką wyjechała na stałe do Londynu. Dla ludzi z innych domów wydawała się trochę zarozumiała i wredna, jednak wszyscy Gryfoni znali jej prawdziwą, lepszą twarz. Naprawdę była bardzo miłą, ale zadziorną dziewczyną i miała opinię, że często zmienia chłopaków, jednak potrafiła nawet odmówić naj więszym przystojniakom, kiedy byli wredni dla innych. Takiego chamskiego zachowania nie nawidziła.

-Co tam, Sash? -zapytała wchodząc po pokoju Sophie.

-Spoko.-uśmiechnęła się i wróciła do malowania paznokci.-Wiesz, gdzie Lily?

-Właśnie miałam ciebie o to spytać.-powiedziała i otworzyła szafę.

Zabrała ze sobą do łazienki białą, lniana sukienkę z krótkim rękawem, a na to postanowiła, że zarzuci dżinsową kurteczkę, nabijaną złotymi ćwiekami. Wzięła ze sobą jeszcze złote sandałki na płaskim obcasie i zamknęła się do łazienki. W tym roku nauczyciele postanowili, że uczniowie szóstego roku mogą po zajęciach lekcyjnych nie mają obowiązku noszenia mundurku szkolnego, a uczniowie siódmego roku nie potrzebowali nosić szat, ani mundrurku ani na posiłki,, ani na lekcje.

Wyszła z łazienki dopiero po pół godzinie i zamiast Samanty, zastała w pokoju Evelin.

-Co tam? -zapytała, uśmiechając się do przyjaciółki.

-Yyy...spoko. Idziesz do lochów? -zbyłą ją pytaniem.

-Tak, muszę porozmawiać z Luck'iem. Będę za godzinę.-pocałowała ją w policzek i wyszła z dormitorium.

Po chwili była już koło wejścia do Pokoju Wspólnego Huffelepuff'u. Zastukała w beczki i jej czom ukazał się cel jej wyprawy. Pokój nie był zatłoczony, gdzie niegdzie siedzieli w grupkach uczniowie, rozmawiając lub pijąc piwo kremowe. Przywitała się z Sindy, Alison i Megan- dziewczynami z szóstego roku, z którymi chodziła na starożytne runy. Sindy była niską, ale szczupłą blondynką z ogromnymi bladoniebieskimi oczami i ogromnym, szczerym uśmiechem. Alison była jej zupełnym przeciwieństwem, wysoka, ale trochę tęższa sprawiała wrażenie oschłej i nieprzyjaznej. Natomiast Megan była średniego wzrostu dziewczyną o rudych włosach i szarych oczach. Była bardzo łatwowierna, ale za to szybko zyskiwała sympatię ludzi. Chwilę porozmawiała z dziewczynami, o tym jak spędziły wakacje, i kiedy zauważyła siedzących nieopodal chłopaków z siódmego roku, pożegnała się i podeszła do starszych Puchonów.

-Hej! -rzuciła i pocałowała swojego chłopaka w policzek.

-Sophie, jak tam życie? -zapytał przyjaciel Grey'a, Natan

-Jakoś leci.-odparła Black- Luck, możemy porozmawiać?

-Jasne, słońce.-wstał i podał jej rękę.-Na błoniach może być?

-Jasne.-złapała go za rękę i wyszli z salon Puchonów.

Po chwili byli na błoniach. Na niebie nie było ani jednej chmurki, księżyc dawał za to jasne światło i odbijał się w tafli jeziora. Usiedli na ławce przy jeziorze.

-O czym chciałaś porozmawiać? -zapytał Puchom, patrząc w jej oczy.

-Luck, ja...-westchnęła.-Musimy porozmawiać o nas. Ostatnio cos się pomiędzy nami psuje i ja nie chce...

-Zrywasz ze mną? -przerwał jej, podnosząc się z ławki.

 

wtorek, 1 lipca 2014

Prolog- Przez 16 lat...

Hejcia! To opowiadanie mojej przyjaciółki, która niestety nie ma konta na bloggerze, więc będzie publikowała przeze mnie. Jestem z niej dumna, ponieważ kiedy sprawdzałam notkę gramatycznie było prawie idealnie. Ale ocenę zostawiam Wam.
Pozdrawiam, *Oleńka* w imieniu Elci :*


Do jednorodzinnego domu na obrzeżach Londynu wszedł wysoki brunet z siatkami zakupów w rękach.

-Wróciłem kochanie!-krzyknął i udał się do salonu.

Pokój urządzony był w ciepłych kolorach. Głównym punktem salonu był czarny kominek, obok, którego na ścianie znajdowało się wielkie okno z widokiem na zaśnieżony obecnie ogród. Naprzeciw kominka stała beżowa, skórzana sofa obok dwa fotele do kompletu. Na jednym z nich siedziała kobieta o czarnych włosach, trzymając na rękach dziecko.

-O! Kto nas odwiedził? Witaj As! Jak tam młody?-zapytał podchodząc do sofy i całując we policzek blondynkę w zaawansowanej ciąży.

-Płacze zdecydowanie mniej niż Rose.-szatynka uśmiechnęła się.

-Słuchajcie, słyszałem jak wychodziłem z Ministerstwa, że żona Malfoy'a wraca już do pracy.-opowiadał.

-W sumie Scorpius jest o pół roku starszy od Rose.-stwierdziła pani Black.

Rozległ się płacz dziecka trzymanego przez panią Wealsey. Astoria kołysała go póki nie zasnął. Kiedy rozległo się chrapanie małego Hugona, twarz pani Black pobledła.

-Kochanie, co się stało.-mąż kobiety zerwał się na równe nogi.

-MATTHEW! Zaczęło się!-krzyczała kobieta.

Matthew biegał po całym domu trzymając się za głowę.

Mat! Uspokój się! Teleportuj się z nią do Munga! On rodzi do cholery!-próbowała przemówić mu do rozsądku Astoria.

-Tak,tak...-powtarzał sobie podbiegając do żony i teleportując się.



-12 godzin później-



-Uspokój się.-mówiła do rozdygotanego Black'a pani Weasley

-Ale, dlaczego, jeszcze nic nie wiadomo? Jeśli coś się stało? Ile to może trwać.-opadł z głośnym stuknięciem na krzesło obok szatynki.

Jeśli coś jej, im się stanie nie daruję sobie. Co jeśli, któreś z dzieci umrze. Nie ona tego nie przeżyje. Czemu to trwa tak długo? Gdzie jest ten pieprzony lekarz? Co się dzieje?-myśli w jego głowie szalały jak galopujące konie.

Nagle otworzyły się drzwi i wyszedł z nich lekarz prowadzący ciążę pani Jean Black. Matthew podniósł się momentalnie z krzesła i podszedł do lekarza. Poparzył na niego wyczekującym wzrokiem, na co medyk uśmiechnął się promiennie.

-Gratuluję! Ma pan córkę i syna. Oboje są cali i zdrowi.-powiedział i uścisnął mu dłoń.

-A, co z Jean?-zapytał pełen obaw.

-Śpi, jest wyczerpana takim długim porodem. Ale wszystko będzie dobrze. Jeśli chce pan zobaczyć dzieci to proszę za mną.

Odwrócił się i posłał dziękujący uśmiech Astori. Odwzajemniła gest i popędziła go aby poszedł za lekarzem. Po chwili medyk zaprowadził go na salę gdzie leżała jego śpiąca po dużym wysiłku żona, a obok jej łóżka stały dwa inkubatory, a w nich dwa zawiniątka.

Moje dzieci.-pomyślał i uśmiechnął się.

dzieci, bliźniaki, bliźnięta, wcześniaki, inkubator



-11 lat później.-



-Sophie! Anthony! Śniadanie!-głos mamy obudził jedenastoletnie bliźniaki z głębokiego snu.

Dziewczynka momentalnie wyskoczyła z łóżka, podbiegła do szafy z ubraniami i wyciągnęła wyprasowany dzień wcześniej przez Jean Black strój*i pobiegła do łazienki. Rozczesała swoje brązowe proste włosy, umyła się i przebrała. Otworzyła drzwi, popychając swojego brata na podłogę.

-Sop!-krzyknął zły na bliźniaczkę.

Nie zwróciła na niego uwagi, wybiegła z pokoju i zbiegła po drewnianych schodach do białej kuchni.

-Dzień dobry!-powiedziała, siadając przy stole.

-Jak tam? Podekscytowana pierwszym dniem szkoły?-zapytał pan Black siadając obok córki.

-Bardzo. Ciekawe, do jakiego domu trafię?-zastanawiała się, póki do jadalnie nie wszedł jej bliźniak.

Podszedł do mamy, która poprawiła sweterek** zaniosła na stół cały talerz naleśników.

-Smacznego!-powiedziała i cała rodzina zajęła się jedzeniem.

Po 30 minutach odezwał się pan Black.

-Dobra, zbierajcie się, bo nie zdążymy na pociąg.-powiedział i całą rodziną teleportowali się na King Cross.



-Hogwart-



-Ceremonię Przydziału czas zacząć!-rozległ się głos wicedyrektora Hogwart, profesora Horacego Slughorn'a.-Kiedy kogoś wyczytam, podchodzi do mnie i zostaje przydzielony do odpowiedniego domu.

-Aben, Ben.-z tłumu wyszedł niski chłopak z mysimi włosami.

-Huffelpuff!-krzyknęła Tiara, a Puchoni zaczęli wiwatować.

Tiara przydzieliła jeszcze kilka uczniów, i nadeszła chwila naszego rodzeństwa.

-Black, Anthony-powiedziała Tiara , a Tony usiadł na stary stołu z Tiara na głowie.

-Gdzie mam cię przydzielić? Jesteś odważny, ale jesteś też sprytny. Masz dużą chłonność umysłu, więc niech będzie... SLYTHERIN!-krzyknęła Tiara, a Anthony usiadł przy stole Slytherin'u.

Teraz moja kolej.-pomyślała Sophie.

-Black, Sophie!- chwilę potem Sop siedziała z Tiara na głowie.

-Masz bardzo podobny umysł do umysłu brata, jednak cenisz sprawiedliwość oraz szczerość.  Niestety, będziesz musiała wytrzymać bez brata. GRYFFINDOR!- Sophie uśmiechnęła się i podeszła do stołu Gryfonów.

Chwilę potem dołączyli do niej jej sąsiad Hugon Wealsey oraz dziewczyna, którą poznała w pociągu Evelin McHeart.

Nim się obejrzała skończyła pierwszą klasę, zaprzyjaźniła się z Hugo i Evelin, z którą dzieliła dormitorium. Zdobyła też kilka szlabanów przez pewnego Ślizgona, przyjaciela jej brata Neil'a Zabini'ego. Potem minęła druga klasa, później trzecia, czwarta, piąta. Zdała śpiewająco SUMY na siedem wybitnych,  dwa powyżej oczekiwań oraz jeden nędzny z Astronomi, (ale, po co to, komu?).

Zaczęły się wakacje przed 6 klasą dla wszystkich uczniów, takich jak rodzeństwo Black, które mimo odmiennych domów mieli naprawdę dobry kontakt, i odkryli pewną moc. Mogli się porozumiewać telepatycznie, co dawało im przewagę na testach, czy tez w ratowaniu się podczas kłopotów.
-----
**strój Ton'ego
Anthony
*strój Sophie
11 lat